Moje zaangażowanie w RMN zaczęło się podczas drugiej pieszej pielgrzymki gorzowskiej na Jasną Górę. To był rok 1984. Tomek Bicki zaproponował mi, żebym zajął się kolportażem pism podziemnych, w tym „Szańca”. Na pielgrzymce Tomek polecił mi złożyć przysięgę. Razem ją składaliśmy. We dwójkę wciągnęliśmy też „Ciutków” – Grześka i Jarka Sychlów. Później zacząłem kolportować „bibułę” na terenie „Elektryka” i „Mechanika”, a także I LO. Odbierałem te gazety i dostarczałem je do osób, które dalej kolportowały na terenie tych szkół. Pamiętam, że na ogólniak prasę odbierała ode mnie Agnieszka Kiełb. To trwało krótko, bo potem wyjechałem do Zabrza, do szkoły sportowej. Uprawiałem wtedy lekką atletykę, skok o tyczce i trenowałem wtedy w Górniku Zabrze. Tam kończyłem szkołę średnią i wróciłem do Gorzowa pod koniec lat 80.

Zaangażowałem się w tę działalność z pobudek patriotycznych. Uważałem wtedy, że Polacy byli zniewoleni. Zawsze mieliśmy problem z Sowietami, a potem z „naszymi” komunistami. I ja się przeciwko temu buntowałem. Tak właściwie to zainspirował mnie w jakimś stopniu mój dziadek, ze strony mamy, który był w AK. Ja też chciałem być taki, jak mój dziadek – też chciałem coś zrobić dla naszego kraju.

Pamiętam taką fajną akcję, jak z Tomkiem wymalowaliśmy całe Słubice. Było to podczas zawodów sportowych. W nocy wzięliśmy farbę i poszliśmy na malowanie. Malowaliśmy wtedy farbami w sprayu. To były duże napisy, głównie „Solidarność”. Na drugi dzień, jak szliśmy na zawody, to jeszcze te napisy były i przyjechała „esbecja” z Gorzowa, i robiła zdjęcia. Nasz trener, Józek Świderski, miał znajomych w SB i nas ostrzegł, że możemy mieć przeszukanie w domach. On zawsze był wobec nas w porządku. Tak więc my mogliśmy jeszcze „wysprzątać” nasze mieszkania i przygotować się do „wizyty” funkcjonariuszy. „Esbecy” znaleźli u nas tylko pojedyncze egzemplarze gazet. Po powrocie do domu zamknęli nas na „dołki” na 48 godzin, ale tam zdołaliśmy między sobą ustalić zeznania. Przesłuchiwali nas w Gorzowie, na ul. Kwiatowej. Najbardziej chyba wkurzyły ich te napisy, które zrobiliśmy na tablicach wjazdowych do Słubic. Tak przynajmniej wynikało z tych przesłuchań.

Wiele już z tamtego okresu nie pamiętam, bo chciałem to wymazać z mojej pamięci. Ale widziałem przez uchylone drzwi, jak bili Tomka. Ale żaden z nas „nie puścił pary”, więc wypuścili nas po 48 godzinach.