W I LO

Po ukończeniu podstawówki, w 1985 r. rozpocząłem naukę w I LO im. Tadeusza Kościuszki w Gorzowie Wlkp. I już wtedy wiedziałem, że tam jest prowadzona młodzieżowa działalność opozycyjna, bo kilka miesięcy wcześniej przez I LO przewinęła się fala represji. Były zatrzymania, aresztowania, wyrzucenia ze szkoły. Rozpoczynając naukę w szkole, czuliśmy się trochę kontynuatorami działań naszych starszych kolegów. Bardzo szybko trafiły do mnie podziemne gazety – „Szaniec” i „Sokół”. Dostawałem je od Marka Jusia, po pewnym czasie Marek zaproponował mi kolportaż tych pism. Kolportowałem „Sokoła” w naszej klasie, a „Szańca” z biegiem czasu odbierałem na cała szkołę. I od tego się zaczęło. Poza Markiem, gazety dostarczali mi również Krzysiek Sobolewski i Robert Kuraszkiewicz, który wciągnął mnie do redakcji „Sokoła”. Najpierw redagowałem, a później również drukowałem „Sokoła”. W tym okresie w redakcji „Sokoła” byłem razem z Robertem Kuraszkiewiczem i Anią Modzelan. Natomiast Krzysiek Sobolewski przeszkolił mnie w zakresie druku. Najpierw jednak nauczył mnie robienia ramki do druku, a potem dopiero drukowania. W ten sposób zorganizowaliśmy drukarnię u mnie w domu.

Właściwie to mieliśmy dwa lokale. Na Chwalęcicach, gdzie mieszkali już moi rodzice i na 30. Stycznia, gdzie ja mieszkałem. W obu tych lokalach mieliśmy wszystko: ramki, papier, farby, emulsje i inne niezbędne rzeczy do druku. Potem drukowałem razem z Lubomirem Fajferem („Lubkiem”), którego wciągnąłem do naszej organizacji. Z „Lubkiem” drukowaliśmy czasami też u niego w mieszkaniu naprzeciwko „Białego Kościółka”. Udało się nam nie tylko odbudować rozbitą strukturę RMN w pierwszym ogólniaku, ale także ją rozbudować i zintensyfikować nasze działania.

Drukarnia

Pewnego razu, aby zmniejszyć ryzyko i rozproszyć ten sprzęt drukarski, który mieliśmy, po różnych lokalach, przyszedłem z taką dużą torbą do ś.p. księdza Tadeusza Kondrackiego – ówczesnego proboszcza na Mieszka I. Zapytałem się go czy mogę u niego zostawić sprzęt do drukowania. On powiedział, że nie ma żadnego problemu i żebym złożył go u niego w bibliotece. I później od czasu do czasu do niego przychodziłem i brałem albo farbę, albo emulsję, albo inne materiały. A on był wtedy obserwowany. A dopiero po 1989 roku, jak się spotykaliśmy, to on mi powiedział, że wtedy nie miał pojęcia, że to był sprzęt do nielegalnego drukowania. Coś mu wtedy tylko tak farbą śmierdziało. A sądził, że są to jakieś rzeczy do szkolnych zajęć. I on tego nigdy nie ruszał. Ja byłem przekonany, że on wie. Dopiero później mu to wytłumaczyłem.

W sprawach druku później współpracowałem z Kaziem Sokołowskim. I była taka sytuacja, że „Sokół” razem z „Szańcem” miał być drukowany w Skwierzynie. I tam ktoś „sypnął” chłopaków i mieli wpadkę[1]. A ja wtedy pomyślałem sobie, że oni wzięli do tego druku za mało papieru. Miałem wtedy w domu też dodatkową matrycę. Bo pierwsza była z niewielkim błędem i dlatego zrobiłem drugą. Tę bezbłędną dałem im, a tę drugą zostawiłem. Pomyślałem sobie, że wydrukuję jeszcze raz, żeby nie było za mało tego „Sokoła”. I całą nockę z Lubomirem drukowałem. A rano okazało się, że chłopaków zamknęli i zabrali cały nakład „Sokoła”. A my rano byliśmy już gotowi i daliśmy cały nakład do liceum. I ponoć było ogromne zdziwienie „esbecji”, która zastanawiała się, jak to możliwe. Przecież oni skonfiskowali powielacz, cały nakład „Sokoła” i matryce. A tu ten sam numer trafił do szkoły następnego dnia. Oni pomyśleli, że albo mają u siebie„wtykę”, albo zastanawiali się, jak to się stało i kto to im wydrukował. A to był zupełny przypadek. Później już sami drukowaliśmy tego „Sokoła” aż do 1989 roku. Przeważnie u mnie w mieszkaniu lub u moich rodziców w domu w Chwalęcicach.

Pewnego razu jeden z nauczycieli, prof. Gwoździk, który uczył nas PO, a uważał mnie za bardziej ambitnego ucznia, bo dobrze się uczyłem, wziął mnie na rozmowę i wziął „Sokoła” i zaczął mi się żalić, jakie tam artykuły są napisane. A był to okres, w którym była pielgrzymka Papieża w Polsce w 1987 r. W tym samym czasie pan Gwoździk zorganizował wyjazd na Węgry dla uczniów wybijających się. A ja napisałem taki tekst w „Sokole”, że prof. Gwoździk zrobił to, aby odciągnąć młodzież od tej pielgrzymki papieskiej. I on siedział ze mną w klasie i wyciągnął tego „Sokoła”, i mówił: Zobacz, co oni tam wypisują. Nie wiedział, że rozmawia z autorem tego tekstu. On się wyżalał, a ja mu tylko potakiwałem.

Interesowała się nami SB, ale chyba na nasz ślad trafili w 1988 r., bo dopiero wtedy zaczęli się kręcić koło mojego domu. Kilka razy jeden z funkcjonariuszy zaczepił mnie na ulicy i dopytywał czy ja nie angażuję się w nielegalną działalność. Można jednak powiedzieć, że cały ten okres udało nam się przetrwać. U nas w szkole w tym okresie nigdy nie było żadnej wsypy. To było bardzo „szczelne” towarzystwo, nie zinfiltrowane przez „esbecję”[2].

Kariera

Włączyłem się w tę działalność, bo takie poglądy wyniosłem z domu. Moi rodzice byli osobami o ukształtowanych patriotycznych poglądach. A moje widzenie świata było zbieżne z tym, które wyniosłem z domu.

Tamte czasy miały decydujący wpływ na całe moje życie. Moje doświadczenie opozycyjne szybko zaprocentowało w wolnej Polsce. Najpierw zostałem Sekretarzem Miasta Gorzowa, bo byłem związany z określonym środowiskiem i tak byłem identyfikowany. To mi pozwoliło dobrze funkcjonować w ekipie Komitetu Obywatelskiego. Moje wcześniejsze zaangażowanie ułatwiło mi także znalezienie się na liście kandydatów do Sejmu i sprawowanie mandatu posła (1997–2001). I to był początek mojej kariery politycznej. Nawet moja pierwsza rekomendacja, jeśli chodzi o pracę naukową, pochodziła od działacza opozycji – Jerzego Stępnia, z którym zapoznał mnie Marek Rusakiewicz. Wówczas dostałem rekomendację do profesora Wojciecha Łączkowskiego, który nie przyjmował już wtedy doktorantów. Był sędzią Trybunału Konstytucyjnego i Przewodniczącym Państwowej Komisji Wyborczej. Można powiedzieć, że to się sprawdziło na każdym polu – i politycznym, i naukowym, i w pracy zawodowej. To, że działałem w młodzieżowym ruchu opozycyjnym, było w wielu tych sprawach bardzo ważne i kluczowe.

Miało i ma to jeszcze jeden wymiar – do dzisiaj utrzymujemy dobre relacje między sobą. Spotykamy się w gronie osób, które wtedy działały. Współpracujemy ze sobą. Nawet w działalności zawodowej. Mamy pełne zaufanie do siebie.


Pogląd autora wydaje się zbyt daleko idący. Wprawdzie nie ma żadnych badań na temat zakresu rozpoznania RMN-u przez SB, jednak na podstawie ogólnej wiedzy dotyczącej Gorzowa w latach 80. wydaje się, iż środowisko to musiało być dość dobrze znane SB. Jest inną sprawą, jak wykorzystywano tę wiedzę. Problem jednak wymaga zbadania.