Wojna w Gorzowie?

Urodziłem się w 29 stycznia 1969 r. w Gorzowie Wlkp. i całe życie związałem z tym miastem.

W samym środku stanu wojennego, w drugą rocznicę podpisania Porozumień Sierpniowych rozpoczęła się ogólnopolska fala protestów, która objęła wiele polskich miast a brali w nich udział robotnicy, studenci, związkowcy oraz zwykli obywatele. Milicja brutalnie rozprawiała się z protestantami, w niektórych miastach doszło nawet do otwarcia ognia. Rozruchy miały też miejsce w Gorzowie. Było to 31 sierpnia 1982 r., miałem wtedy 13 lat. Rodzice wysłali mnie na działkę z dwoma wiaderkami – po śliwki. Mieszkałem wówczas na ulicy Warszawskiej, a działka była niedaleko ul. Armii Czerwonej (dzisiejszej Alei Konstytucji 3-go Maja). Wracałem późnym popołudniem z działki na pieszo, gdyż nie jeździły autobusy. Okazało się, że w okolicach Katedry wybuchły zamieszki. W moich oczach jako młodego chłopaka wyglądało to jak wojna. Było pełno dymu, pancernych samochodów, uzbrojonej milicji, ludzie krzyczeli, w powietrzu latały kamienie, wyły syreny. Przypadkiem znalazłem się w centrum tego chaosu. Miałem głębokie przekonanie, że tamci (milicja), to ci źli, przeciwko którym trzeba walczyć, bo krzywdzą innych. Zatem walczyłem… rzucałem śliwkami! Ludzie wokół mówili mi: „uciekaj, tu jest zbyt niebezpiecznie dla dzieciaka!” Do wyczerpania amunicji „walczyłem” razem z ludźmi w tłumie, czułem, że łączy nas wspólny wróg. W końcu rzeczywiście się wystraszyłem, bo zrobiło się naprawdę groźnie, byłem tylko uczniakiem. Uciekłem do domu, i nie opowiedziałem rodzicom, o tym, co przeżyłem. Przez kolejne dni umierałem ze strachu, że wybuchła prawdziwa wojna. Tamte zdarzenie głęboko wryło się w moją psychikę i myślę, że wpłynęło na moje dalsze życie.

Piesze pielgrzymki

W pierwszej połowie 1983 r. opór społeczny przeciwko władzy zaczął słabnąć. 22 lipca 1983 roku oficjalnie zakończył się stan wojenny. Mimo to, za sprawą nowoprzyjętych ustaw, większość przepisów stanu wojennego została zachowana. Władze deklarowały „normalizację” sytuacji, ale ruch oporu działał coraz prężniej. Wiosną 1983 r. po raz pierwszy zetknąłem się z księdzem Witoldem Andrzejewskim, znanym duszpasterzem młodzieży i gorzowskiego podziemia opozycyjnego. Ksiądz Andrzejewski odprawiał wówczas Msze Święte za Ojczyznę, a jego homilia bardzo mnie poruszyła, gdyż była w niej mowa o tym, aby nie być biernym, nie zgadzać się na zło, angażować się w słuszną sprawę. Ksiądz zaprosił młodzież do udziału w organizowanej po raz pierwszy pieszej pielgrzymce Diecezji Gorzowskiej do Częstochowy. Poszedłem na tę pielgrzymkę („Szefem” był ksiądz Witold) i nieprzerwanie uczestniczyłem w niej co roku przez następne 15 lat. Pielgrzymki były okazją do formowania młodzieży w duchu patriotycznym, mówienia o prawdziwej historii Polski, „kuźnią” charakterów. Na pielgrzymki przygotowywany był zawsze specjalny numer podziemnego pisma „Szaniec” oraz „Feniks”, w którego kolportaż wśród uczestników również się włączałem. Był to dla mnie rzeczywisty początek oporu przeciwko niesprawiedliwości i krzywdzie narodu polskiego, poza tym poznałem tam wielu wspaniałych ludzi i zafascynowałem się ideą „Czarnego Harcerstwa”. Grupa pielgrzymkowa z „Białego Kościółka” nosiła miano „Brązowa”. Przez lata uformowała się z niej zżyta grupa ludzi młodszych i starszych, mająca swoje tradycje, do których należało niesienie na czele dwóch sztandarów z orłem w koronie. Kiedy niosłem ten sztandar, odczuwałem dumę. Przez wiele lat pielgrzymkę prowadził ojciec Józef Koszarny. Wspominam jego poruszające kazania i wykłady. Duże wrażenie wywierały na mnie także kazania i prelekcje księdza Witolda Andrzejewskiego. Podczas pielgrzymek była okazja do poznania i wysłuchania bohaterów stanu wojennego, np. Pana Stanisława Żytkowskiego czy przywódcy Konfederacji Polski Niepodległej, Leszka Moczulskiego. Wryła mi się w pamięć data 4 sierpnia 1987 r., kiedy do pielgrzymki dotarła tragiczna wiadomość o śmierci pierwszego Przewodniczącego „Solidarności”, Edwarda Borowskiego (jego nazwiskiem nazwano jedną z gorzowskich ulic). Zapadła głęboka cisza, a po chwili rozległy się modlitwy. Część uczestników z grupy „Brązowej” , w tym również ja, powróciła do Gorzowa na pogrzeb.

Czarne Harcerstwo

Jako nastolatek, w 1986 r. zacząłem się angażować w działalność 23 Gorzowskiej Drużyny Harcerskiej. Związek Harcerstwa Polskiego realizował program wychowawczy oparty o oficjalnie przyjętą ideologię i tylko dlatego był aprobowany przez władze komunistyczne. W mojej drużynie nieoficjalnie realizowano jednak inny program wychowawczy, oparty o idee „Czarnego Harcerstwa” czyli „Bóg, Honor i Ojczyzna”. Wśród autorytetów i mentorów harcerzy z 23 drużyny znajdowali się m.in. nauczyciele i absolwenci II Liceum Ogólnokształcącego (kolebce „Czarnego Harcerstwa” w Gorzowie), jak Pani Teresa Klimek, Jacek Dudziński „Wodzu” czy Marian Jarmołowicz „Maryś”.

Nadano mi przydomek „Kamaz” i do dzisiaj zwracają się tak do mnie koledzy z dawnej drużyny (z którymi nadal się przyjaźnimy i spotykamy). W „Czarnym Harcerstwie” bardzo dbano o patriotyczne wychowywanie dzieci i młodzieży. Podczas obozów, zimowisk, biwaków zawsze dumnie, w mundurach włączaliśmy się w życie lokalnej społeczności (msze święte, spotkania, porządkowanie grobów, pomoc w pracach rolniczych i inne działania na rzecz potrzebujących). Staraliśmy się docierać do dawnych żołnierzy, partyzantów, sanitariuszek Armii Krajowej i innych bohaterów zamieszkałych na Lubelszczyźnie, aby wysłuchać ich opowieści. Osoby te, często prześladowane przez władze, były początkowo nieufne. Starsi już ludzie obawiali się rozmowy z obcymi o wojennej i powojennej działalności. Harcerzy wspierała nauczycielka i patriotka, Pani Janina Bardak, która pomagała nam zyskać zaufanie i otwartość rozmówców. Pamiętam wyjazd do Lublina zorganizowany specjalnie w celu spotkania z Stanisławem Broniewskim pseudonim „Orsza”, Naczelnikiem Szarych Szeregów. Podczas innej wizyty na tamtych terenach, szczególnie bliskim mi Roztoczu, w Józefowie, wraz z kolegami zostałem zaproszony na tajne spotkanie patriotyczne w tamtejszym szkolnym internacie. Cały wieczór śpiewaliśmy pieśni patriotyczne, oficjalnie zakazane, np. utwory polskich „bardów Solidarności” – Jacka Kaczmarskiego, Przemysława Gintrowskiego i Zbigniewa Łapińskiego. Spotkanie zgromadziło ogromną liczbę młodzieży. To było jedno z najbardziej niezapomnianych, wzruszających i poruszających spotkań patriotycznych. Trzeba tu wspomnieć o rzeczywiście wielkiej roli wspomnianych wyżej twórców. Na ich utworach budowaliśmy również swoją tożsamość, stawały się one inspiracją do kształtowania postaw. Mimo upływu lat, nadal często ich słucham i staram się tłumaczyć własnym dzieciom sens śpiewanych tekstów i kontekst ich powstania.

Idee harcerstwa formowały charaktery młodych ludzi, którzy często równolegle byli członkami innych form oporu, np. Ruchu Młodzieży Niezależnej, Ruchu „Wolność i Pokój”.

Muszę podkreślić, jak duże wsparcie w patriotycznym i moralnym kształtowaniu młodzieży stanowili Ojcowie Kapucyni z „Białego Kościółka”. Do tradycji należały środowe Msze harcerskie, które prawdopodobnie były infiltrowane przez Służbę Bezpieczeństwa. Każda Msza Święta rozpoczynała się wykonaniem „Pieśni Konfederatów Barskich”.

Wśród wielu zdarzeń wspominam szkolenie dla instruktorów harcerskich
w Olsztynku zorganizowane przez ZHP. Zostałem z niego wyrzucony za przybycie
w mundurze z odznaką Orła w koronie. Komendant zerwał i zarekwirował mi odznakę, groził wykluczeniem z harcerstwa. Tym samym przesunęło się też w czasie uzyskanie przeze mnie stopnia instruktorskiego.

Pamiętną dla mnie datą jest początek 1989 r., kiedy to z ówczesnym drużynowym
23 GDH, Tomaszem Walkowiakiem „Walusiem” jako pierwsi w Gorzowie złożyliśmy w Hufcu ZHP wniosek o wyłączenie naszej drużyny ze struktur ZHP. Na nic się zdały namowy komendanta Hufca, abyśmy tego nie robili. Drużyna była zdeterminowana, aby przejść do nowopowstałej organizacji – Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej.

W Gdańsku na Zaspie

Szczególnym symbolem dla Polaków w tamtych czasach był Papież Jan Paweł II. Jako osoba duchowna nie mógł on angażowac się politycznie, jednak działał w inny sposób. Podczas swoich 3 (do końca epoki socjalizmu w Polsce) pielgrzymek głosił kazania, które dawały nadzieję i jednoczyły tysiące Polaków we spólnym marzeniu o wolnej i suwerennej Ojczyźne. Wraz z innymi harcerzami i członkami RMN pełniłem służbę podczas wizyt Papieża w Polsce. W pamięć szczególnie zapadła mi wizyta Ojca Świętego 11 – 12 czerwca 1987 r. w Gdańsku. Była tam wielka demonstracja opozycji antykomunistycznej. Podczas tego wydarzenia, RMN wyprowadził, z trzema transparentami na czele, demonstrację z placu na „Zaspie”. Miały miejsce starcia z ZOMO, które próbowały rozpędzić demonstrantów. Realnie doświadczyłem zagrożenia zatrzymania przez Milicję. Demonstracja ta została następnie brutalnie rozbita przez oddziały ZOMO, a działacze RMN przyjęli na siebie główną siłę uderzenia.

Akcje i zatrzymania

Około 1985 r. oprócz kolportażu ulotek i pisma „Szaniec”, w jeszcze inny sposób dawałem wyraz swojemu buntowi przeciwko władzy komunistycznej – włączyłem się w nocne akcje malowania na murach kotwic – symbolu Polski Walczącej. W tym okresie, jak również w następnych latach wraz z kolegami z harcerstwa i RMN-u drukowałem nielegalne materiały informacyjne na tzw. ramce. Do tego celu wykorzystywano farby, a w ostateczności, gdy jej zabrakło – tzw. „kisielu”. Drukowaliśmy w klasztorze Ojców Kapucynów przy „Białym Kościółku”, ale także po prywatnych domach – w tym w moim. Po jednej z akcji, około 1986 r., kiedy wracałem ze szkoły, podeszło do mnie dwóch milicjantów, którzy kazali mi pójść z nimi. Byłem zaskoczony i wystraszony, kiedy wprowadzali mnie do radiowozu. Zawieźli mnie do Milicyjnej Izby Dziecka przy ul. Armii Czerwonej. Byłem tam intensywnie przez kilka godzin przesłuchiwany przez milicjanta, który żądał ode mnie informacji o autorach kotwic, współpracownikach, drukowaniu ulotek. Kiedy nie odpowiadałem na zadawane pytania, milicjant był coraz bardziej agresywny, krzyczał, straszył i groził mi, uderzył pałką. Wreszcie po kilku godzinach wezwano mojego ojca, który odebrał mnie z Izby Dziecka. To był ten moment, kiedy rodzice dowiedzieli się, że angażuję się w sprawy, o których nie mieli pojęcia. Zakazali mi dalszych działań, ale nie posłuchałem ich, tylko zwracałem większą uwagę, by nic nie wyszło na jaw. Po tym zatrzymaniu zorientowałem się, że prawdopodobnie byłem obserwowany, jak jeden z wielu. Najbardziej obawiałem się usunięcia ze szkoły.

Drugie podobne zdarzenie miało miejsce zimą 1986 r. W „Białym Kościółku” trwały rekolekcje. Około 22.30 skończyło się czuwanie modlitewne. Z uwagi na późną porę, poszedłem w stronę Katedry, w okolicy której był postój taksówek. Natknąłem się na milicyjny radiowóz, który patrolował miasto. Milicjanci wylegitymowali mnie, słyszałem rozmowę prowadzoną przez radiostację z komendą na temat mojej kartoteki. Okazało się, że byłem odnotowany jako działacz opozycji, członek RMN-u. Jeden z milicjantów zarzucił mi na głowę szalik, tak że nic nie widziałem. Miałem wrażenie, że obwożą mnie po mieście, w różne strony, w tym na ul. Kwiatową, gdzie była siedziba Służby Bezpieczeństwa. Wreszcie usłyszałem, że milicjanci postanowili zawieźć mnie do Milicyjnej Izby Dziecka. Tam aż do popołudnia następnego dnia byłem zmuszony do siedzenia na krześle, a lampka biurowa świeciła mi prosto w oczy. Pamiętam, jakie wrażenie na oślepionym światłem człowieku robi odgłos kroków za plecami, kiedy nie wiadomo, czy za chwilę nie otrzyma się ciosu pałką. I znowu usłyszałem uporczywe pytania o znajomość konkretnych osób, padały nazwiska, żądania, abym wyjawił lub potwierdził działalność tych osób. W którymś momencie zdenerwowany milicjant użył pałki (cios w plecy). Do dzisiaj jestem dumny, że choć wiedziałem różne rzeczy, które chcieli wiedzieć milicjanci, to jednak nic im nie powiedziałem. Byłem niemal pewny, że po tym incydencie wyrzucą mnie ze szkoły. Jak się później okazało, mój ojciec poprzez swoich znajomych dotarł do wysokiego oficera Milicji Obywatelskiej i uprosił go, aby mnie wypuszczono i nie wyciągano konsekwencji z tego zatrzymania.

Uwolnić Kazika

Jeden z moich kolegów, Kazimierz Sokołowski, odmówił służby wojskowej w Ludowym Wojsku Polskim, która była bezwzględnie obowiązkowa, a odmowa traktowana jako przestępstwo. Kolega trafił do więzienia, co zmobilizowało i sprowokowało środowisko młodzieży niezależnej do aktywnych protestów, demonstracji, propagowania akcji „Uwolnić Kazika”. Moim zadaniem było kolportowanie ulotek z tym hasłem i rozklejanie plakatów na murach. Po 7 miesiącach Kazik został uwolniony. Gdy osiągnąłem odpowiedni wiek, również miałem obowiązek odbycia służby wojskowej. Wojskowa Komenda Uzupełnień
w Gorzowie Wlkp. wezwała mnie do stawiennictwa. Poinformowałem wojskowych, że do wojska nie pójdę i chciałbym odbyć zastępczą służbę wojskową. Zgody nie otrzymałem. Byłem wielokrotnie wzywany do WKU, straszono mnie więzieniem, badano powiązania rodzinne (i inne) z zagranicą. Intensywna presja (prośbą i groźbą) na wcielenie do wojska trwała około roku, w którymś momencie próbowano mnie przekupić ofertą sfinansowania kursu prawa jazdy na ciężarówki – drogiego i trudno osiągalnego, ale odmówiłem. W sprawę otrzymania zgody na odbycie zastępczej służby wojskowej zaangażowało się środowisko młodzieżowe, solidarnościowe, a nawet biskup Diecezji Gorzowskiej, Józef Michalik. Do dzisiaj czuję wdzięczność dla wszystkich osób, które pomogły mi w tej ważnej dla mnie sprawie. Pod tak silną presją WKU wreszcie ustąpiło i mogłem odbyć 3 – letnią służbę zastępczą w Towarzystwie Pomocy im. Adama Chmielowskiego w Gorzowie.

Towarzystwo Brata Alberta

Nie bez przyczyny zależało mi, aby skierowano mnie właśnie do pracy w tej organizacji. Byłem z nią związany od samego początku jej, najpierw nieformalnej, działalności. Powstanie Towarzystwa zainicjowała grupa społeczników związana z opozycją antykomunistyczną, wywodząca się z „Solidarności”, na czele z ojcem Oblatem, Alfredem Pożogą. Przez pierwszych kilka lat działalności, na prośbę Pani Teresy Klimek, zacząłem wysyłać do wskazanych osób odbywających kary pozbawienia wolności z przyczyn politycznych, jak również ich rodzin w potrzebie, paczki z żywnością i odzieżą. Dary pochodziły z zagranicy, były przechowywane w magazynie przy Parafii p.w. św. Józefa przy ul. Brackiej w Gorzowie.

Główną jednak dziedziną działalności Towarzystwa była pomoc osobom bezdomnym. Zetknąłem się z nimi po raz pierwszy, kiedy dostarczałem im żywność i odzież do kanałów ciepłowniczych, pustostanów i innych podobnych miejsc. Ich położenie życiowe wywarło na mnie duże wrażenie, przejąłem się ich losem, chciałem im pomagać, zaangażowałem się w to bez reszty. Przypłaciłem to zresztą zdrowiem, gdyż zaraziłem się gruźlicą od bezdomnych, dla których organizowałem na terenie Parafii p.w. NMP Królowej Polski przy ul. Żeromskiego w Gorzowie ogólnogorzowską Wigilię i Święta Bożego Narodzenia. Było ok. 100 osób bezdomnych, przebywałem z nimi pod jednym dachem przez kilka dni. Pół roku spędziłem w szpitalu.

W 1987 r. mimo problemów, stowarzyszenie zostało zarejestrowane, a jego misją była pomoc osobom bezdomnym (wówczas władze komunistyczne nie uznawały problemu bezdomności jako problemu społecznego). Natychmiast podjęto kroki w kierunku uruchomienia placówki dla osób bezdomnych, których w Gorzowie była spora liczba, a nikt im faktycznie nie pomagał. Jesienią 1987 r. Towarzystwo otrzymało od miasta budynek z przeznaczeniem na schronisko dla bezdomnych. Był to pustostan w złym stanie technicznym zlokalizowany przy ul. Jerzego. Pierwsi stawili się harcerze z 23 Drużyny, z zastępu „Widmo”, którego byłem zastępowym. Przygotowywaliśmy budynek do remontu, porządkowaliśmy teren. Zaangażowałem się w pracę na rzecz bezdomnych tak bardzo, że w 1988 r. zostałem zatrudniony przez Zarząd Towarzystwa. Początkowo jako pracownik remontowo – budowlany, potem jako opiekun, gdy placówka została zasiedlona przez osoby bezdomne, wreszcie, w 1990 r. zostałem jej kierownikiem i pełniłem tę funkcję aż do 2006 r.

Pogrzeb ks. Popiełuszki

Pamiętnym dla mnie – nastolatka zdarzeniem był udział, zresztą wbrew woli rodziców, w pogrzebie księdza Jerzego Popiełuszki 3 listopada 1984 r. Działalność Ks. Popiełuszki – kapelana „Solidarności” odprawiającego Msze Święte za Ojczyznę, wspierającego represjonowanych robotników, oskarżanego o działalność polityczną, była „solą w oku” ówczesnej władzy. Był dla niej do tego stopnia niewygodny i niebezpieczny, że został uprowadzony przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, torturowany, wreszcie zamordowany 19 października 1984 r. W pogrzebie uczestniczyły tłumy, stał się on okazją do manifestacji przeciwko władzy komunistycznej i jej brutalnym postępkom. Skandowano hasła np. „Solidarność!”, „Precz z komuną!”, śpiewano Rotę. Odczuwałe, że ludzie wokół mnie stanowią jedność. Pogrzeb księdza Jerzego i związane z nim okoliczności utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie wolno się bać i poddawać terrorowi, że wolność trzeba wywalczyć – podobne słowa padły w kazaniu na pogrzebie i wziąłem je sobie głęboko do serca. Tamto wydarzenie było jedną z największych lekcji patriotyzmu, w jakiej uczestniczyłem.

W drugiej połowie lat osiemdziesiątych ważnymi dla mnie wydarzeniami był udział
w marszach w rocznicę ogłoszenia stanu wojennego. Gorzowianie, w tym członkowie RMN, „Solidarności”, harcerze, dla upamiętnienia ofiar tego okresu maszerowali spod Katedry do pamiątkowego białego krzyża na terenie parafii p.w. NMP Królowej Polski przy  ul. Żeromskiego. Pamiętam jeden z tych marszy, kiedy w połowie ulicy Matejki w stronę uczestników przemieszczała się w szyku ZOMO z tarczami i pałkami, a za nimi milicyjne wozy opancerzone. W powietrzu zaczął się unosić gaz łzawiący. Doszło do, na szczęście niewielkich, starć uczestników marszu z funkcjonariuszami. Mimo to, niedobitki marszu dotarły pod krzyż, była modlitwa za Ojczyznę, patriotyczna przemowa wygłoszona przez Pana Stanisława Żytkowskiego, zapalono symboliczne znicze.

Protesty ekologiczne

Druga połowa lat osiemdziesiątych to był także okres działalności proekologicznej środowiska, w którym się obracałem. Polegała ona m.in. na protestach protestach przeciwko planom składowania na terenie Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego odpadów nuklearnych, które miały pochodzić z budowanych pierwszych polskich elektrowni jądrowych (budowa elektrowni jądrowej „Żarnowiec” rozpoczęła się w roku 1982, zaś „Warty” w Klempiczu – w 1987 r.). Protesty były wymierzone we władze komunistyczne i jej pomysły. W tym czasie, na prośbę Pana Stanisława Bożka (działacza Solidarności) i międzyrzeckiego środowiska młodzieżowego, gorzowski RMN włączył się w akcje protestacyjne, w tym w akcje rozrzucania ulotek itp. Uczestniczyłem w jednej z tych akcji. Akcje protestacyjne rozszerzyły się na Gorzów. Szczególnie pamiętam jedną z nich, kiedy to koledzy wspięli się z transparentami na daszek nad SDH (sklep w centrum miasta znany jako „Kokos”), a ja rozdawałem ulotki na Placu Katedralnym. Szybko pojawiły się wozy milicyjne, milicjanci ściągnęli kolegów z daszku, a ja oddaliłem się, żeby w innym miejscu zakończyć rozdawanie ulotek, nie chciałem, żeby się zmarnowały. Protestowi przeciwko składowisku dawano też wyraz podczas pieszej pielgrzymki do Częstochowy. Propagowano informacje, ulotki, a na ogrodzeniu przy murach Jasnej Góry harcerze, a wśród nich również ja, zawiesili wielki transparent z hasłem „Matko ratuj Międzyrzecz przed śmietnikiem atomowym”. Zostało to uwiecznione na fotografii. Ostatecznie składowisko nie powstało.

Budowa elektrowni jądrowej „Warta” w miejscowości Klempicz, która w zamyśle miała zostać oparta o technologię radziecką spotkała się z negatywnym odbiorem społecznym. Z uwagi na fakt, że wszyscy mieli w pamięci awarię elektrowni jądrowej w Czarnobylu (jej skutki dotknęły także Polaków), zbulwersowało to i pobudziło do działania młodzież opozycyjną. Mój kolega, Kazimierz Sokołowski, był głównym inicjatorem i koordynatorem buntu przeciwko budowie elektrowni. Miał on umiejętności jednoczenia całego środowiska w jednym celu a ja jako harcerz, miłośnik przyrody w pełni popierałem jego inicjatywę. Tak się złożyło, że mój dziadek Klemens, urodził się właśnie w Klempiczu. Poprosił go, żeby zabrał mnie do tej miejscowości, gdyż bardzo chciałem ją zobaczyć. Pojechaliśmy tam razem i wieś oraz jej lesista okolica zachwyciła mnie, nie mogłem sobie wyobrazić, by mogła ona ulec zniszczeniu podczas budowy elektrowni. Kiedy kilka miesięcy później wróciłem do Klempicza z grupą kolegów, zobaczyliśmy w dużej części wycięty las i  pracujące buldożery. Wtedy wzmogła się w nas motywacja do zatrzymania budowy. Zaczęliśmy prowadzić na terenie Gorzowa intensywna akcję ulotkową, w której staraliśmy się uświadamiać ludziom zagrożenia związane z elektrownią, rozklejaliśmy plakaty, malowaliśmy hasła np. znane do dzisiaj KLEMPICZ – STOP!, protestowaliśmy na „daszku” SDH „Kokos” (22 marca 1988 r.). Ulotki, plakaty i transparenty przygotowywaliśmy u gościnnych i życzliwych, jak zawsze, Ojców Kapucynów. Do dzisiaj mam zdjęcie zrobione podczas akcji zbierania podpisów pod petycją do Sejmu PRL. Siedzę z gitarą pod transparentem umieszczonym na ścianie sklepu „Kokos”. Były też przemarsze w maskach przeciwgazowych; pamiętam hasło, które wówczas skandowałem: „Kupmy już teraz licznik Geigera!” Warto podkreślić, że budowę elektrowni ostatecznie wstrzymano, ku uldze wielu osób, w tym dziadka Klemensa.

Obrona życia poczętego

Całym sercem zaangażowałem się również w działania na rzecz ochrony życia poczętego. W roku 1987 Kazik Sokołowski wpadł na pomysł wykonania symbolicznego grobu dziecka nienarodzonego. Pomagałem koledze przygotować krzyż ze złomu znalezionego podczas remontu budynku na schronisko. Grób powstał na Cmentarzu Świętokrzyskim przy ul. Warszawskiej. Kilkukrotnie był on niszczony przez nieznanych sprawców, ale odnawiano go i znajduje się tam do dzisiaj. W tamtym czasie, na przełomie lat 80 – tych i 90 – tych młodzież z RMN i harcerze włączyli się w przeciwdziałanie aborcji. Miało to formę przemarszów z transparentami, akcji na słynnym „daszku” sklepu „Kokos”, rozklejania plakatów, rozdawania ulotek. Wspólnie z innymi ruchami, działającymi w Polsce na rzecz obrony życia nienarodzonego, kilka razy w Warszawie organizowano protesty pod Sejmem. Uczestniczyłem w kilku takich wyjazdach, spaliśmy wówczas w klasztorze u Ojców Kapucynów przy ul. Miodowej.

Pozostały wartości

4 czerwca 1989 r., odbyły się pierwsze, częściowo wolne wybory do Parlamentu. Ku mej satysfakcji spotkał mnie zaszczyt bycia „mężem zaufania” Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” (półlegalnej organizacji zawiązanej 18 grudnia 1988 r.) w lokalu wyborczym w Radęcinie, małej miejscowości koło Choszczna. Wtedy poczułem prawdziwy „powiew wolności”.

Po 1989 r. nadal pozostałem wierny swoim ideałom, angażowałem się w działalność społeczną, zawodowo zajmowałem się (i do dzisiaj zajmuję się) sprawami z zakresu polityki społecznej. Obecnie jestem dyrektorem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych – Oddział w Gorzowie Wlkp. Nadal sympatyzuję z harcerstwem i z dawnym Ruchem Młodzieży Niezależnej.

Dariusz Obiegło