Wsiąkanie w RMN

Do RMN-u nie trafiłam z dnia na dzień. To było takie powolne „wsiąkanie” w środowisko. Moja młodość była harcersko-pielgrzymkowa. I w harcerstwie, i na pielgrzymkach, i w szkole spotykaliśmy się z ludźmi, którzy uczestniczyli w opozycji. Nie było legitymacji, deklaracji czy podpisów. Wzajemnie o sobie nie wiedzieliśmy czy ktoś był, czy nie był zaangażowany, bo obowiązywały zasady dyskrecji, ale byliśmy w gronie znajomych, w którym i w liceum, i na studiach spotykaliśmy się. W szkole średniej – do 1986 r., to początkowo było czytanie gazet i przekazywanie ich dalej – innym osobom.

Studia

A na studiach to był już kolportaż. W związku z tym, że byłam w Poznaniu, w akademiku, to dostawałam całe paczki „Szańca”, „Feniksa” i innych gazet z Polski. I rozprowadzaliśmy to w środowisku gorzowskim, ale i poznańskim, wśród studentów.

W Poznaniu załapałam się też kilka razy na akcje malowania na murach. Jednym z haseł, które było wówczas wymalowane, był „RMN”.

W okresie tym były też akcje przeciwko budowie elektrowni atomowej w Klempiczu i lokalizacji składowiska odpadów radioaktywnych w Międzyrzeczu. Uczestniczyłam też w tych działaniach. Obawialiśmy się wówczas, że władze komunistyczne nie potrafią dobrze, bezpiecznie dla ludzi i środowiska, zrealizować tych inwestycji, a zrobią je tak, jak wówczas wszystko – byle jak, „na łapu-capu”. Przerażało nas to, jakie mogą być tego skutki. I nasz sprzeciw wobec tych inwestycji budził się jakby „z automatu”. Baliśmy się, że może być podobnie, jak w przypadku Czarnobylu.

Moje największe zaangażowanie było w czasie studiów. Miałam to szczęście, że nigdy nie byłam aresztowana ani nawet zatrzymana. Mi chyba dobrze z oczu patrzy. Na uczelni nikt już się nie bał i specjalnie nie przejmował tym, że za tę działalność mogą być jakieś sankcje. Gazety i książki podziemne czytano otwarcie, swobodnie wyrażano swoje poglądy. Sama też jakoś szczególnie się nie obawiałam komplikacji z tego powodu. Może dlatego, że nigdy nie byłam w „pierwszym szeregu”, chociaż przez moje ręce wiele tych gazet przechodziło. Brałam udział w kilku akcjach, zdarzało mi się uczestniczyć w drukowaniu. Ale to nie ja byłam na pierwszym froncie, więc dlaczego miałabym się wtedy bać?

Chłopcy

To, że chłopacy uczestniczyli w opozycji, to dodawało im w naszych oczach dużo plusów. Dziewczyny patrzyły na nich tak trochę jak na bohaterów. Oczywiście budziło to nasz podziw i westchnienia. W tym środowisku szukaliśmy dla siebie chłopaków.

Rycha znałam od 1982 r., ale „za rękę” zaczęliśmy chodzić dopiero w 1991 roku. Znaliśmy się więc długo. Najpierw była to znajomość z widzenia, później było koleżeństwo. Rysiu twierdzi, że za mną poszedł na studia, na ten sam kierunek co ja. I tam już znaliśmy się lepiej. Ale dopiero po moich studiach staliśmy się parą. I jesteśmy do dzisiaj razem.

Mur runął

Dziś, z perspektywy czasu, sądzę, że wówczas mieliśmy świadomość wyciągania cegiełek z tego muru. Wiedzieliśmy, że ten mur runie, ale nie wiedzieliśmy, w którym kierunku i czy przypadkiem czasem nas nie zasypie. Ale takiego ciągu wydarzeń, jaki miał miejsce, to na pewno się nie spodziewaliśmy. Na pewno też nie była to świadomość robienia rzeczy wielkich. Cała ta nasza działalność to była trochę przygoda, trochę też danie upustu takim naszym „rogatym duszom”. Jako środowisko harcersko-pielgrzymkowe mieliśmy też poczucie odpowiedzialności za świat, w którym żyjemy. To powodowało, że się angażowaliśmy i nie chcieliśmy stać z boku. Ja bardzo się cieszę, że nasza młodość przypadła na te lata. Bo nie spotkały nas żadne wielkie represje. Oczywiście jakieś represje były, bo Rysiu i paru chłopaków znalazło się w więzieniu. To nie było takie nic. Ale nikt z naszych bliskich nie stracił życia, nie zginął. Oczywiście były nerwy, stresy czy ciężkie przeżycia, ale dotykały one bardzo nieliczną grupę osób. Jednocześnie mieliśmy szansę wypowiedzieć się w takich bardzo ważnych sprawach. I to było fajne. Byliśmy zaangażowani. Wtedy wiadomo było, co było dobre, a co złe. Dziś wszystko jest takie rozmyte.