Zaczęło się od harcerstwa

Moja „przygoda opozycyjna” zaczęła się w harcerstwie. Niezależnym harcerstwie.

Zostałem uczniem II Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Currie-Skłodowskiej we wrześniu 1981 roku, a wiec w środku „karnawału Solidarności”. I od razu wstąpiłem do 23. Gorzowskiej Drużyny Harcerzy (GDH).

Po ogłoszeniu stanu wojennego brałem udział w akcji przenoszenia poczty pomiędzy strajkującymi zakładami miasta Gorzowa: Stilonem, Silwana i Ursusem. Miałem wtedy 15 lat.

3 maja 1982 roku wraz z Pawłem Łozińskim i Piotrem Piaseckim zostałem zatrzymany i przewieziony na przesłuchanie na ulicę Teatralną, do siedziby Służby Bezpieczeństwa. Przesłuchiwali nas płk Kosiorowski i kapitan Siwek.

Powodem zatrzymania było to, że w pełnym umundurowaniu harcerskim złożyliśmy kwiaty pod Gorzowską katedrą – dokładając je do krzyża ułożonego tam z kwiatów i zniczy.

Historia ta zakończyła się wnioskiem SB o wydalenie nas ze szkoły. Poza naszą trójką wnioskowano również o wyrzucenie z II LO innych harcerzy: Przemka Bartoszewicza, Mariana Jarmołowicza, Alka Protoklitowa i Piotra Kleinhardta (przepraszam jeżeli pomijam tutaj jakichś innych kolegów – ale pamięć może być zawodna).

Rada Pedagogiczna Szkoły nie przychyliła się do tego wniosku. Za tę postawę nauczycielom naszego Liceum należy się duży szacunek. To nie była typowa postawa w tamtych czasach, w okresie stanu wojennego.

Według mojej wiedzy – było to pierwsze tego typu zatrzymanie przez SB w naszym „środowisku”, które zostało zanotowane. Informacja o tym zdarzeniu pojawiła się również w Radiu Wolna Europa.

Miałem wtedy wciąż 15 lat.

Przystąpiłem do RMN-u

Do Ruchu Młodzieży Niezależnej zaprowadziło mnie również harcerstwo, a konkretnie obóz nad jeziorem Łąkie koło Gościmia, który to 23 GDH prowadziła wspólnie z dwoma szczepami: z Warszawy i z Krakowa. Poznałem tam Beatę i Ewę Olejnik, a przez nie Sławka Lipskiego („Kangura”) i Sławka Bielickiego („Sindbada”) z Warszawy.

To przez nich nawiązałem kontakt z Oświatą Niezależną i zacząłem przywozić z Warszawy podziemne wydawnictwa i książki.

Z tym „kursowaniem” pomiędzy Gorzowem a Warszawą – z plecakiem na stelażu – jest związana pewna anegdota.

Pamiętam, ze była to już wiosna, najpewniej 1983 roku. Szedłem piechota z Dworca Głównego w Gorzowie do mojego domu przy ulicy Świerczewskiego (dzisiaj Wyszyńskiego). Na wysokości ulicy Chrobrego (przy ówczesnej siedzibie ZSL) zatrzymał mnie patrol ZOMO. Kazali mi zdjąć plecak i pokazać co w nim niosę. W plecaku miałem zawinięte w ciuchy książki.

Zomowiec wyciągając jedną z nich obwieścił: ”O! Orwella czytamy!”.

Wyciągając drugą: „O! W dwóch tomach”.

Dalej na szczęście nie grzebał – bo miałem więcej niż „dwa tomy”.

Kontakt na Oświatę Niezależna przejął później Jacek Dudziński i stał się on istotna częścią działalności RMN.

Poza tą domeną działalności prowadziłem – już nieco później – też kolportaż „Szańca” i „Feniksa” na terenie II LO. Nie byłem tutaj zresztą jedyny. Robiło to parę osób.

Towarem deficytowym był papier

Ale najbardziej warte odnotowania wydaje mi się to, że udawało mi się – pod pretekstem drukowania „Kamyczka” (oficjalnej gazetki szczepu im. Aleksandra Kamińskiego) załatwianie – poprzez Komendę Hufca ZHP – papieru.

Papier w tamtych czasach było niezwykle trudno pozyskać. Nie można go było kupić w sklepie. Był niedostępny, był wtedy towarem deficytowym i reglamentowanym.

A jednocześnie był niezbędny do drukowania m.in. „Szańca” i „Feniksa”. Papier ten trzymałem u siebie w piwnicy. A odbierali go ode mnie Marek i Waldek Rusakiewiczowie.

Pamiętam, że raz przydarzyło nam się nocą wieźć kilka ryz papieru na sankach przez Park Siemiradzkiego na ulicę Widok.

Przez dwa lata Liceum (druga i trzecia klasa) kontynuowałem moje kursy pomiędzy Warszawą a Gorzowem. I niemal zawsze wracałem z jakąś „bibułą” lub książkami.

Pomagały tu – wymienione wyżej – kontakty z siostrami Olejnik, „Kangurem” i „Sindbadem” – a przez nich ze Staszkiem Czopowiczem (Komendantem Kręgu Instruktorów Harcerskich im A. Małkowskiego – KIHAM-u).

Myślę, ze jestem odpowiedzialny za sporą cześć „bibuły” przywożonej na teren Gorzowa z Warszawy i z Krakowa w tamtych latach.

W 1985 roku poszedłem na studia do Poznania. Utrzymywałem kontakty z Markiem Rusakiewiczem i kontynuowałem działalność w zakresie dystrybucji gorzowskiej „bibuły” w Poznaniu.

W NZS-ie

Moja działalność opozycyjna w tamtych latach (1985-1989) skoncentrowała się jednak bardziej na odradzającym się NZS (może poza epizodem związanym z Pomarańczową Alternatywą w latach 1987-88 – do dzisiaj pomarańczowy to mój ulubiony kolor).

Byłem – razem z Maciejem Wandzlem i Jackiem Dużynskim – członkiem sekcji prowadzącej pomoc prawną dla represjonowanych studentów UAM. A w końcu w 1989 roku zostałem przewodniczącym Komisji Rewizyjnej NZS. W ścisłych władzach odrodzonego NZS znalazło się trzech przedstawicieli Gorzowa: Grzesiek Baczyński, Robert Bogusz i ja. Nieprzypadkowo była to zdecydowana nadreprezentacja Gorzowa i zdecydowana nadreprezentacja Wydziału Prawa UAM w naszych osobach.

Życie toczy się dalej

W 1989 roku zostałem również asystentem na Wydziale Prawa. Pracę tę łączyłem z innymi zajęciami. Między innymi byłem mężem zaufania w wyborach do tzw. Sejmu Kontraktowego. A w 1991 r. startowałem w wyborach parlamentarnych jako kandydat Partii Chrześcijańskich Demokratów.

Z Markiem Rusakiewiczem los zetknął mnie również zawodowo. W 1991 roku pracowaliśmy razem krótko w Invest-Banku i zostałem jego następca na stanowisku dyrektora Oddziału w Gorzowie.

1992 roku z Gorzowa wyjechałem na stałe.

Ale to już zupełnie inna historia…