Źródła
Przekonanie o słuszności walki z totalitarnym systemem komunistycznym pojawiło się u mnie jeszcze w szkole podstawowej. Choć nie angażowałem się wówczas czynnie w działalność antykomunistycznych organizacji, to wchodząc w okres nastoletni coraz intensywniej chłonąłem informacje z ulotek, bibuły czy zagranicznych rozgłośni radiowych. Drogowskazem w tych czasach było dla mnie nauczanie społeczne Kościoła oraz świadectwo ludzi z nim związanych, w tym duszpasterzy, którzy potrafili porywać słowami i bezkompromisową postawą w obronie wartości. Msze św. za ojczyznę u kapucynów w Białym Kościółku, u ks. Andrzejewskiego, u ks. Płóciennika w mojej parafii na Chodkiewicza, w kościele NMP na Żeromskiego czy udział w spotkaniach młodzieży organizowanych jeszcze przez biskupa Plutę były nie tylko okazją do umocnienia religijnego, ale też do spotkań ze środowiskiem przesiąkniętym myśleniem patriotycznym i wolnościowym.
„Złe towarzystwo”
Z Ruchem Młodzieży Niezależnej zetknąłem się po rozpoczęciu nauki w I LO w 1987 roku. W liceum trafiłem do klasy pani Alicji Szewczuk, historyczki. Wychowawczyni dość oględnie opowiadała nam o białych plamach niezakłamanej historii Polski, a jednocześnie podkreślając, że „pokorne ciele dwie matki ssie” zapędzała nas co roku na pochody pierwszomajowe, surowo karząc „niesubordynację”. Już podczas pierwszego roku mojej nauki w liceum, 1 maja 1988 roku doszło do groteskowej sytuacji. W styczniu 1988 jako pierwszy gorzowianin zostałem stypendystą Krajowego Funduszu na Rzecz Dzieci (nota bene, inne stypendium przyznał mi także szef państwowego Komitetu ds. Młodzieży i Kultury Fizycznej… Aleksander Kwaśniewski – jednak za to „wyróżnienie” podziękowałem i odmówiłem). W trakcie pierwszomajowego pochodu szkoła chwaliła się moimi osiągnięciami, ale… mnie na tym pochodzie nie było. Bowiem wcześniej, już w pierwszych miesiącach pierwszej klasy wpadłem w „złe towarzystwo” – z wypiekami na twarzy czytałem kolejne numery „Szańca” czy „Sokoła”, dystrybuowane przez Tomka Kuchno, kolegę z klasy, a przekazywane mu przez Asię Piórkowską.
Pierwsze akcje
To właśnie Tomek wkręcił mnie w pierwszą poważniejszą akcję, akcję w obronie uwięzionego za odmowę złożenia przysięgi na wierność Armii Czerwonej Kazia Sokołowskiego. Pomimo, że to była „tylko” msza, trzeba było o niej poinformować uczniów przez ulotki. Dostałem od Tomka pakiet do rozdania. To była moja pierwsza akcja ulotkowa. Były to czasy, gdy wszyscy normalni ludzie wiedzieli, że dni komuny są policzone, ale władza potrafiła zachowywać się brutalnie. Pamięć o wydarzeniach w I LO sprzed dwóch lat była żywa (można o nich przeczytać w innych wspomnieniach w tej książce). Wtedy jednak obyło się bez jawnej interwencji służb, choć z pewnością msza była skrupulatnie nagrywana i analizowana.
Nie tak łatwo poszło nam natomiast po demonstracji, na którą zabrała nas Ewa Hrybacz na ulicę Hawelańską. Było to chyba na wiosnę 1988 roku. Było nas kilkoro, w tym wspomniany Tomek Kuchno. Z rękoma splecionymi na karku, w geście symbolizującym zniewolenie, przemaszerowaliśmy przez główny gorzowski deptak. Rozsypaliśmy ulotki żądające uwolnienia Kazika. Nie zapomnę entuzjastycznej reakcji przechodniów, słów i gestów poparcia. Poczułem wówczas, że robimy nie tylko to, co jest słuszne i sprawiedliwe, ale także wyrażamy ogólne pragnienie wolności. Pragnienie, które rok później wybuchnie z całą tłamszoną przez 40 lat PRL-u mocą.
Podczas tej demonstracji dość szybko pojawili się ponurzy panowie bez cienia empatii, którzy z ogromnym zaangażowaniem robili nam zdjęcia. Nie trafiły one jednak do gazet, ale na biurko dyrekcji szkoły z wnioskami o stosowne ukaranie. Och, mieliśmy trudną rozmowę z dyrekcją i wychowawcami. Dano nam jasno do zrozumienia, że „jeszcze jeden taki wybryk…”. Sprawa rozeszła się jednak po kościach, w moim przypadku być może także z tego powodu, że szkoła wciąż dyskontowała moje naukowe osiągnięcia.
RMN czy „WiP”?
Z tego, co pamiętam, rok 1988 to rok, w którym w środowisku wyłoniła się „frakcja lewicowa”, która zaczęła propagować akcje pacyfistyczne. Wyniknęło to trochę z zaangażowania organizacji „Wolność i Pokój” w protest przeciwko uwięzieniu Kazia Sokołowskiego. Kaziu odmówił złożenia przysięgi, ale pacyfistą nie był. Nie akceptował przysięgi na wierność Armii Czerwonej. Byli jednak tacy, którzy odrzucali służbę wojskową jako taką. Dla mnie była to dość nowa sytuacja – dotychczas byliśmy tylko „my” i byli „oni”. Rozpoznawanie wszystkich odcieni od czerni po biel, a także wszystkich fałszywych kolorów przyszło później. Pacyfiści chodzili na msze święte i modlili się za ultraprawicowych więźniów sumienia, a katoliccy fundamentaliści uczestniczyli w pacyfistycznych protestach. Niemniej, w 1988 roku coś zaczęło się zmieniać. Przynajmniej ja to tak widziałem. Nie byłem wówczas zbyt blisko głównych struktur organizacji, ale pewna część kolegów, w tym mój klasowy mentor Tomek Kuchno, przestała angażować się w RMN, a zaczęła za to bardzo wyraźnie skłaniać się ku WiP-owi „anarchistycznemu”. W tych okolicznościach Asia Piórkowska oraz Marek Sławiński zaprosili mnie na spotkanie ogólne RMN-u do salki przy kościele na ul. Żeromskiego. To było spotkanie po mszy św. w intencji uwolnienia Kazika. W ten sposób poznałem kolegów z ponadszkolnych struktur organizacji.
Kolejna nasza manifestacja antykomunistyczna, tym razem pod pretekstem sprzeciwu wobec budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu (i składowisku odpadów w Klempiczu) była już legalna i zgromadziła kilka tysięcy osób. Dla wszystkich stało się jasne, że dni totalitarnego systemu są policzone.
Rejestracja RMN
W tej atmosferze rozpoczęły się rozmowy Okrągłego Stołu, a przez RMN przetoczyła się dyskusja – składać wniosek o rejestrację, czy nie. Zwyciężyła opcja rejestracji. Grzegorz Baczyński przygotował projekt statutu, a ja po rozmowie z Asią i Markiem Sławińskim swój. Grzegorz uwzględnił kilka moich pomysłów i taki „kompromisowy” statut przyjęliśmy. Grzegorz był przedostatnim przewodniczącym RMN-u. Władze szkolne, czując nadchodzącą zmianę, stały się otwarte na działalność organizacji. W 1989 roku powołaliśmy oficjalny – szkolny oddział RMN-u. Dostaliśmy gablotkę (sic!) i wznowiliśmy wydawanie Sokoła. We wrześniu oficjalnie gościliśmy w naszym liceum Marka Rusakiewicza, który spotkał się z młodzieżą będąc już posłem na Sejm. Entuzjazm z odzyskiwanej wolności był tak duży, że do RMN-u zapisywały się całe klasy. Nowym prezesem RMN-u została Romek Błaszczak, a do zarządu dołączyłem ja i Mariusz Zbanyszek z „chemika”.
Tajny redaktor
Tu pozwolę sobie na małą dygresję, która może pomóc lepiej zrozumieć czasy przełomu i rozmaite postawy wobec nowej rzeczywistości. Chociaż ja byłem zupełnie pewny, że okres zniewolenia mamy za sobą, to najwidoczniej wciąż istniały siły, które liczyły na wskrzeszenie starego reżimu. Po wyborze nowego Zarządu RMN-u zaczął się ze mną kontaktować pewien człowiek, który przedstawiał się jako redaktor tygodnika „Prawo i Życie”. Koniecznie chciał porozmawiać o RMN-ie żeby „zrobić artykuł”. Było to o tyle dziwne, że PiŻ wychodziło w Warszawie i miało specyficzny profil, niezbyt pasujący do tego czym był i co robił RMN. Nazwiska redaktora też próżno było szukać w stopce redakcyjnej (regularnie czytywałem wówczas ten tygodnik). Nie wiem, czego szczególnego chciał się ode mnie dowiedzieć o jawnie już działającej organizacji, z publicznie dostępnym statutem i klarownie wyłożonymi celami działania. Mógł usłyszeć o tym, jak ważna jest dla nas wolność, miłość ojczyzny i jak dużą wagę przywiązujemy do odpowiedzialności za siebie i innych. Musiał jednak dojść do wniosku, że pozyskane informacje są niewystarczające lub nieciekawe, bo artykuł nigdy się nie ukazał… a może przełożeni z resortu go odwołali? Taka myśl przyszła mi do głowy kilka lat później, gdy ponownie zderzyliśmy się w redakcji „Pod Prąd” z pogrobowcami PRL-u. Próby kontaktów ze strony „redaktora” ustały gdzieś w połowie 1990 roku.
Pogrzeb PZPR
Pod koniec stycznia 1990 roku żywot zakończyła PZPR. Nie pozostawiliśmy tego wydarzenia bez uzewnętrznienia swojej radości. O „pogrzebie PZPR” Czytelnik może przeczytać we wstępie do tej książki i wspomnieniach kilku kolegów. Pozwolę sobie jednak dodać parę informacji.
Szczegóły akcji omawialiśmy w nowej siedzibie RMN-u na ulicy Strzeleckiej. Dziś trudno mi przypomnieć sobie, kto był autorem pomysłu z szaletem miejskim, ale pamiętam doskonale jak wraz z bratem przygotowywałem klepsydrę PZPR, która wraz z symboliczną trumną została złożona w tym wyjątkowym miejscu. Impreza – bardziej wesoła, kolorowa parada przebierańców niż polityczna manifestacja – przyciągnęła kilkaset osób, wg mojej oceny bliżej tysiąca niż 300, o których pisała prasa. Wygłupialiśmy się śpiewając przerobioną (to trzeba wyraźnie podkreślić!) międzynarodówkę („Bój to był wasz ostatni / krwawy został wasz trup” etc.), szydziliśmy z pogardliwych haseł minionej epoki, a na koniec zlicytowaliśmy tablicę ściągniętą z siedziby Komitetu Miejskiego PZPR. Wylicytowana kwota została przekazana na cele charytatywne (nie na „fundusz premiera Mazowieckiego”; sądzę, że te przekłamania pochodziły z nieżyczliwej nam prasy).
Wiatr wolności
W czerwcu 1990 roku w Rokitnie, u księdza Kondrackiego odbyły się rekolekcje dla członków RMN-u. Ksiądz opowiedział nam historię akcji usuwania krzyży w I LO (był wtedy proboszczem na ul. Chodkiewicza) oraz reakcji ze strony uczniów i nauczycieli. Nauczycielem, który szczególnie wówczas się angażował po stronie opozycyjnej był prof. Cwojdziński. Mógł to być rok 1983. Ach, jak żałuję, że nie spisałem wówczas tej opowieści!
Przed wakacjami 1990 roku wpadliśmy na pomysł nawiązania do wcześniejszych obozów letnich RMN-u, ale zorganizowania ich dla większej liczby osób. Wszystkie drzwi stały przed nami otworem. Przedstawiciele starej władzy, łącznie z ówczesnym kuratorem oświaty bardzo chcieli nam się przypodobać. Nie było więc problemów z wypożyczeniem dużych namiotów z ZHP czy z wynajęciem ośrodka na „kolonie”. Zorganizowaliśmy 3 obozy – 2 turnusy nad jeziorem Głęboczek i jeden w Barlinku. Łącznie przewinęło się przez nie pewnie ze 150 osób, w tym grono podopiecznych domów dziecka. Wiatr wolności wiał wówczas tak intensywnie, że nikomu nie przyszło do głowy robić problemu z tego, że pięćdziesięciorgiem dzieciaków w wieku 7-17 lat zajmuje się jeden 21-latek i dwóch 17-latków! A może rzeczywiście byliśmy przedwcześnie dorośli?
Kolejny rok szkolny 1990/1991 to już właściwie schyłek działalności organizacji. We wrześniu przekazałem do szkolnej biblioteki I LO zbiory biblioteczki RMN-u (wydawnictwa drugiego obiegu, które otrzymałem wcześniej od Maćka Rudnickiego). Nasi członkowie angażowali się w powstające partie polityczne (Chrześcijańska Demokracja, ZChN, Stronnictw Pracy i inne), poświęcali się działalności religijnej, naukowej lub na rzecz coraz liczniej powstających stowarzyszeń. W tym roku do matury przygotowywali się uczniowie, którzy jako ostatni doświadczyli represji ze strony PRL-u. Ruch Młodzieży Niezależnej osiągnął swoje cele, a Ojczyzna wzywała do służby w inny sposób.