Chciałem działać
Do RMN-u włączyłem się na początku lat 80. Uważałem, że nie mogę siedzieć bezczynnie, że trzeba robić coś dla ojczyzny. Wynikało to też z moich pobudek religijnych.
Moim kolegą był Oktawiusz Borcz, który miał kontakty z opozycją. Poprosiłem go, żeby mnie skontaktował z kimś z opozycji. Na pierwszej pielgrzymce w 1983 r. skontaktował mnie z Kazikiem Sokołowskim. Kaziu wziął mnie na bok i zapytał czy chcę się włączyć, jednocześnie uprzedzając, że wiąże się to z ryzykiem i ewentualnymi konsekwencjami. Zadeklarowałem się, że zdaję sobie z tego sprawę, ale i tak chcę działać.
Pierwszym zadaniem, jakie otrzymałem od Kazia, było rozdawanie „Szańca” wśród pielgrzymów. Dostałem paczki z gazetami, plecaczek. Chodziłem po grupach i rozdawałem.
Ulotki w Międzyrzeczu
Brałem też udział w akcjach ulotkowych. Część z nich była związana z protestem przeciwko składowisku odpadów radioaktywnych w MRU. Kazik wysłał mnie i „Don Diego”, mojego kolegę z pielgrzymki, z którym działałem, na akcję roznoszenia ulotek do Międzyrzecza. Mieliśmy rozkładać ulotki na klatkach schodowych na wycieraczkach, przed drzwiami mieszkań. Kazik nas wysłał, ale nie powiedział, że kilka godzin wcześniej była tam akcja ulotkowa na ulicach. Kazik później twierdził, że nie chciał nam powiedzieć, żebyśmy się nadmiernie nie bali i nie rzucali przez to w oczy. Ja do tej pory nie mogę się z tym zgodzić. Kaziu powiedział, o której mamy jechać do Międzyrzecza. Przyjechaliśmy na dworzec. Każdy z nas wyglądał jak Arnold Schwarzenegger, bo pod pazuchą wypchani byliśmy ulotkami. Szliśmy sobie ulicami Międzyrzecza i zastanawialiśmy się, dlaczego tam tak „suki” jeżdżą. Szliśmy między tymi „gliniarzami”, weszliśmy do bloków, rozłożyliśmy wszystkie ulotki. Po zakończeniu akcji skierowaliśmy się w stronę dworca. W pewnym momencie podeszli do nas milicjanci. Wylegitymowali nas i przeszukali. Najpierw zapytali: Co wy tutaj robicie? Ja miałem kolegę w Międzyrzeczu, więc odpowiedziałem, że przyjechaliśmy do kolegi. Milicjant zapytał: A gdzie on mieszka? Na szczęście pamiętałem. Potem kazano nam zdjąć kurtki. Sprawdzali wszystkie kieszenie, u kolegi tylko zewnętrzne. Spisano nas tylko i wypuszczono. Jak się później okazało, w wewnętrznej kieszeni kolega miał jeszcze plik ulotek, które zostawił dla swoich kolegów w Gorzowie. Byłem na niego wściekły. Przecież przez to mogliśmy wpaść.
Drukowanie
Pewnego razu Kazik zlecił mi wydrukowanie „Szańca”. Miałem kolegę w Trzebiszewie, Zdzicha Fleszera, który użyczył nam lokal i razem z nim miałem drukować. Dostałem ramkę, matrycę, farbę i wałek. Drukowałem wtedy pierwszy raz. I sknociłem. „Skopaliśmy” to całkowicie. Nic nam z tego drukowania nie wyszło. Ten druk był bardzo niewyraźny. Tak nam było wstyd! Kaziu nam zaufał, a my to całkowicie „skopaliśmy”. Dostałem wtedy „burę” od Kazia. A z Kazikiem nie ma żartów. Kaziu się wściekł. I musieliśmy drugi raz drukować. Tym razem Kazik chciał to zrobić ze mną. Szukaliśmy jakiejś innej „mety”. Zaproponowałem wówczas, żeby wydrukować ten numer u mnie w domu. Moi rodzice właśnie wyjechali na kilka dni do rodziny, a mój brat był wtedy w wojsku. A u mnie „nalotów” jeszcze nie było. Kazik przyszedł do mnie z matrycą i całym sprzętem. I zaczęliśmy drukować. W pewnym momencie słyszymy dzwonek. Kazik zrobił się blady. Zapytał: Byłeś z kimś umówiony? Ja mu odpowiedziałem, że nie. Kazik był przekonany, że to „esbecy” i mówi: Wsypa! Wiejemy przez okno! A ja na to: Nie damy rady. Czwarte piętro! Gdzie chcesz wiać? Poprosiłem jeszcze Kazika, żeby mi dał instrukcję, jak się zachować, kiedy nas „zwiną”. Przestraszony otworzyłem drzwi. A w nich stał mój brat, który dostał przepustkę z wojska. Był w mundurze. Wszedł do pokoju, w którym drukowaliśmy i powiedział: Dobra robota chłopaki, drukujcie dalej. Wydrukowaliśmy więc cały nakład, tym razem wyszedł całkiem dobrze.
Kolportaż
Woziłem też „bibułę” do Zielonej Góry. Odbierała ją Benita Dobrzańska, którą poznałem na pielgrzymce. Prasę dostawałem od Kazika i zawoziłem do Zielonej Góry Benicie, która tam właśnie się uczyła. Kolportaż w Zielonej Górze – to już była jej „działka”.
Później, gdy odbywałem służbę wojskową w Nysie, kolportowałem „bibułę” wśród zaufanych żołnierzy. Jeden z żołnierzy zaliczył wtedy wpadkę, znaleźli u niego te gazety. Nie wsypał mnie.
Nie wszystkim się udało
To, co robiliśmy w tamtych czasach, miało sens. Chcieliśmy obalić reżim komunistyczny i udało się, więc było warto. Nie żałuję tamtych czasów. Jedyne, co mnie dzisiaj boli to to, że część działaczy opozycji, którym się nie powiodło, została zepchnięta na margines. I nikt się nimi nie interesuje. A przecież nie każdemu się w życiu udało.