Patriotyzm dziadka

Stan wojenny dla mnie, jak i dla wielu innych ludzi był szokiem, niedowierzaniem, że coś takiego było możliwe. I naturalną naszą reakcją był protest przeciwko takiemu działaniu władz, przeciwdziałanie temu wszystkiemu, co było związane ze stanem wojennym. To było dla mnie i dla mojego brata Krzyśka takie normalne – włączenie się w działalność opozycyjną. Bo nasz dziadek wychowywał nas w takim duchu patriotycznym, wspominając dawne czasy. Już sam fakt, że musiał uciekać po wojnie z polskiego miasta na wschodzie do Polski, bo nie chciał być pod rządami Sowietów, o czymś świadczył. Myślę, że te idee wolnościowe, zarówno w moim przypadku, jak i mojego brata, to dziadek nam zaszczepił.

Od MRO do RMN-u

Obaj zaangażowaliśmy się więc w tę działalność, od momentu wprowadzenia stanu wojennego. Ja wówczas miałem 15, a Krzysiek 17 lat. Młodzież wtedy miała dużo energii i chęci do działania. Włączyłem się w te działania, które mój brat prowadził już wcześniej ze swoimi kolegami w ramach pierwszej organizacji – Młodzieżowego Ruchu Oporu. Później powstał Ruch Młodzieży Niezależnej, który był konsekwencją MRO. Członkowie Młodzieżowego Ruchu Oporu to byli koledzy, którzy się utożsamiali z chęcią walki przeciwko temu systemowi. To byli najbliżsi, zaufani koledzy z podwórka, z klasy, ze szkoły podstawowej. I wiadomo, jak się zakończył Młodzieżowy Ruch Oporu[1]. Bardzo szybko powstał i gwałtownie upadł. Później nastąpiło odrodzenie pod nazwą RMN.

Naszą odpowiedzią na stan wojenny, aresztowania, czołgi na ulicach była walka na murach, malowanie napisów, rozrzucanie ulotek. Bo tyle tylko mogliśmy w tych warunkach robić. Robienie czegoś większego na tym etapie nie było możliwe. Byliśmy silni, młodzi, wysportowani, doskonale się nadawaliśmy do takich działań.

Ucieczka Krzyśka

Działaliśmy w ścisłej konspiracji i tylko bardzo wąskie grono osób wiedziało o tym, co robimy. Często nawet nasi rodzice nic nie wiedzieli, np. nasza mama była bardzo zaskoczona, kiedy pierwszy raz przyszli do nas na rewizję funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Mama była bardzo przerażona. Nie wiedziała, co my tak naprawdę robiliśmy. Ten pierwszy kontakt nasz z SB był bardzo ostry. Wpadło do naszego mieszkania chyba siedmiu funkcjonariuszy SB. Przyszli po mnie. Wszyscy przeszukiwali w tym czasie mieszkanie. Bardzo mocno też mnie pilnowali. Mój brat w tym czasie poszedł do toalety i w sprytny sposób zamknął całą tę „ubecję” w naszym mieszkaniu, zostawiając klucz w drzwiach z drugiej strony. I oni byli tym przerażeni, jak taki „młokos” mógł ich tak wykiwać. Pomimo wtargnięcia „ubecji”, ucieczka z mieszkania była czymś niezwykłym. Mój brat wybiegł w samej koszuli. I ukrywał się długi czas[2]. To dla naszej mamy było coś strasznego. Bo nie wiadomo skąd i dlaczego, nagle przychodzi milicja. I jest przeszukanie mieszkania, i straszenie. Jeden z synów ucieka i nie wraca. Przez dwa tygodnie mama nie wiedziała, co się z nim dzieje. To na pewno były straszne przeżycia dla matki. Ona oczywiście była przeciwna stanowi wojennemu i „komunie”, ale jak większość polskiego społeczeństwa nie wierzyła, że ta nasza walka ma sens. Po prostu się o nas bała. Ale nie miała w stosunku do nas odpowiedniej „siły przebicia”. Nadal działaliśmy.

Konspiracja

Jak malowaliśmy napisy na murach, to byliśmy z tego dumni. Mimo że nie mogliśmy się tym chwalić, bo takie przecież były zasady konspiracji, to przechodząc koło nich, mimo iż często były już zamalowane, serce rosło. Była to satysfakcja, że coś zrobiliśmy, że nie jest tak potulnie, jakby chciała władza.

Mama nas wychowywała sama. Mój brat był ode mnie starszy. I ja miałem trochę taką dziwną sytuację, bo mój brat, zwłaszcza po pierwszej wpadce, czuł się odpowiedzialny wobec mamy i próbował mnie chronić. I wszystko robił, żeby mnie zniechęcić do tych działań. On większość rzeczy próbował robić sam lub z kolegami, a mnie chciał ograniczać, bo bał się, aby nasza matka z tym wszystkim wytrzymała, nie zwariowała. I on mnie chciał zawsze ochronić, jako tego młodszego, co nie za bardzo mu wychodziło.

Później, gdy Krzysiek się ukrywał, to przejął dużą rolę, bo nie mógł wtedy chodzić do szkoły, robił wtedy całą tę „czarną robotę”. I nie miał z kim tego robić, to ja mu pomagałem. Spotykaliśmy się na ulicy, w jakimś tam przypadkowym miejscu, a nam znanym. I szliśmy razem do „lokalu”, gdzie drukowaliśmy „bibułę” lub razem malowaliśmy na murach.

Akcja pod „Arsenałem”

A w późniejszym okresie działaliśmy już razem. I to były wtedy i audycje radiowe, i różne akcje protestacyjne, np. z transparentami i ulotkami na dachach. Jedną z takich akcji, w której brałem udział, to była akcja w sprawie uwolnienia Kazika Sokołowskiego, która miała miejsce na dachu przystanku autobusowego koło dawnego „Arsenału”, niedaleko obecnego „Empiku”. I pamiętam, że wtedy chyba ktoś nas „sprzedał”, bo od samego rana „esbecja” już krążyła wokół nas. Bo zawsze takie „polowania” na nas to miały miejsce przed jakimiś ważnymi wydarzeniami, rocznicami. Czy to było 1 albo 3 maja, albo 31 sierpnia. To wtedy nas zatrzymywano. Trudno mi nawet powiedzieć, ile razy „zaliczyłem” 48 godzin, bo wtedy po prostu „łapanki” były. A w tym dniu było podobnie. Ale jakoś udało nam się uniknąć zatrzymania. I już przed samą akcją, idąc na nią rozproszeni, zorientowaliśmy się, że wokół nas jest bardzo dużo „esbeków”. I wiedzieliśmy, że jak będziemy szli tak spokojnie, jak wcześniej planowaliśmy, to nas „zwiną” i na tę akcję nie dojdziemy. No i jedyna słuszna decyzja to był bieg. I biegliśmy na ten „daszek” w takim rozpędzie, tak szybko… Ale nie wszystkim z nas się udało. Nam trzem się udało. A dwóch pozostałych czy trzech zostało powstrzymanych przez „esbeków”, ściągniętych wręcz, jak usiłowali wejść na ten dach. A my rozwinęliśmy transparenty, rozrzuciliśmy ulotki. A tam zebrało się mnóstwo ludzi. I były oklaski. A potem walka z „esbecją” i milicjantami. Ci „szarzy” milicjanci bali się nas jak ognia. Próbowali nas ściągać z tego daszku. Prosili nas, abyśmy zeszli. Ale my nie byliśmy skłonni do schodzenia. No i potem ściągali nas siłą.

Głową muru nie przebijesz

Oczywiście w głębi duszy baliśmy się. Ale już po tych pierwszych naszych kontaktach z SB, to stawaliśmy się tacy bardziej „zahartowani”. Te zatrzymania, represje budziły w nas jeszcze większą złość, jeszcze większy zapał do działań. Oczywiście nadal był strach. Były też takie wydarzenia, że chcieli mnie ze szkoły wyrzucić, najpierw z jednej, potem z drugiej. Oczywiście wiedzieliśmy, że ta nasza działalność nie jest „mile” widziana przez władze. I oczywiście zastanawialiśmy się, co będzie dalej. Przecież większość z nas tak naprawdę nie wierzyła, że „komuna” tak szybko upadnie. Ja osobiście wtedy wierzyłem, że ten „mur” w końcu runie, ale wiele osób nie wierzyło. Wiele osób z mojej rodziny, a nawet mama często mi powtarzała: Głową muru nie przebijesz. Wiele osób nas popierało, ale sądziło, że jest to walka nie do wygrania.

Rodzinna atmosfera

W RMN-ie zaangażowanych było dużo rodzin. Często angażowali się bracia, siostry, rodzeństwo. To też miało znaczenie, że trudniej było ten ruch rozbić, bo trudno sobie wyobrazić, aby brat „sypnął” brata.

Gdyby dzisiaj była podobna sytuacja i gdyby mój syn chciał zaangażować się w taką działalność, jak wtedy ja, to ciężko byłoby mi jemu zabronić. Z jednej strony rodzice chcą chronić swoje dzieci. Ale z drugiej, ja też w tamtych czasach byłem niepokorny.


Organizacja ta została zlikwidowana przez SB w listopadzie 1982 r.

Zdarzenie to miało miejsce 5 XI 1982. W rezultacie Krzysztof Sobolewski ukrywał się do lata 1983, kiedy weszła w życie amnestia.