Pierwsze kontakty
Moja przygoda z RMN zaczęła się w grudniu 1987 roku. Wszystko rozpoczęło się niepozornie od zdawkowej informacji , iż w Duszpasterskim Ośrodku Młodzieży (DOM-ie) przy parafii spotyka się młodzież patriotyczna, która jest zaangażowana w prowadzenie protestów skierowany przeciwko składowisku odpadów radioaktywnych w Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym i budowie elektrowni jądrowej w Klempiczu. Nie wiedziałem co to jest ta elektrownia i co znaczą te protesty. Ale zrozumiałem, że ktoś walczy z komunistyczną władzą.
Wreszcie miałem nawiązać kontakt z podziemiem…
Jestem czwartym z rodzeństwa urodzonym w bardzo tradycyjnej religijnie rodzinie, gdzie kochaliśmy Sienkiewicza, Mickiewicza, Norwida i innych wieszczów. Rodzice pomimo niewielkiego wykształcenia oraz ubóstwa materialnego zaszczepili w nas pragnienia wolności, niezależności oraz imperatywy uczciwości i sprawiedliwości. Tak jak rozumieli i umieli przekazywali nam miłość do Boga i ojczyzny.
Moja osobista droga rozpoczęła się od bardzo prywatnego poszukiwania Boga oraz służby dla dobra narodu. Jak większość młodzieży z mojego środowiska należałem do OAZ-y, chodziłem na pielgrzymki. Ważnym dla mojego duchowego i społecznego rozwoju było również harcerstwo.
Moje pierwsze kroki w RMN- ie nie były łatwe ponieważ nie miałem nikogo wprowadzającego, nikt mnie nie mógł zarekomendować i potwierdzić moich dobrych intencji. Byłem początkowo traktowany z dużą nieufnością. Sprawdzano w różnorodny sposób moją wiarygodność i próbowano jednocześnie zniechęcić mnie do kontaktów z opozycją. Na przykład poinformowano mnie o konieczności nawiązania osobistego kontaktu ze starszymi członkami RMN z województwa. Wysłano mnie do ciemnego zaułka w Gorzowie twierdząc, że tam właśnie pewien „konspirator” skontaktuje się ze mną. O mało co nie skończyłoby się to pobiciem mnie. Gdy tam pojechałem i poszedłem na umówione miejsce, podszedł do mnie jakiś „osiłek”, który raczej nie był nastawiony pozytywnie. Zgodnie z ustaleniami zapytałem czy on jest Jarkiem Wojewódzkim. Wiedziałem wówczas, że Jarek Wojewódzki to znany działacz RMN i Ruchu „Wolność i Pokój” z Gorzowa.
Wcześniej koledzy z Międzyrzecza, Jarek Kubiak i Roman Błaszczak, przekazali mi że mam na tym spotkaniu reprezentować podziemie z Międzyrzecza. W trakcie tego spotkania miałem dostać bibułę i ulotki, które mieliśmy rozkolportować w Międzyrzeczu.
Efekt tego spotkania był piorunujący. Człowiek ten rzucił mi tylko, że nic nie wie i nic nie słyszał. I po chwili odszedł..
Moje uwiarygodnienie trwało kilka miesięcy. Kilkakrotnie wpuszczano mnie w maliny.
Pierwsze akcje ulotkowe i zatrzymanie
W tym czasie spotykaliśmy się razem na Duszpasterskim Ośrodku Młodzieży (DOM). Jednak z nastaniem wiosny rozpoczęto przygotowania do intensyfikacji działań protestacyjnych w Międzyrzeczu. Pierwszym krokiem było przykucie się Jarka i Romka w centrum miasta pod marketem i aresztowanie ich przez milicję. Zatrzymano ich na 48 godzin. Prowadzący sprawę porucznik SB Z. Hoffman zarzekał, że błyskawicznie poradzi sobie z „gówniarzami” z RMN-u, świadomy, że związała się nowa komórka młodzieży niepodległościowej.
Koledzy po wyjściu z aresztu byli obserwowani. Wówczas Jarek Kubiak przekazał mi, trochę znienacka, przejęcie kilku tysięcy ulotek i wykonanie mojej pierwszej akcji ulotkowej. Pamiętam jak przygotowywałem się do niej. Po pierwsze musiałem przemyśleć, gdzie rzucenie ulotek będzie najbardziej skuteczne. Tak aby jak największa ilość ludzi otrzymała ulotki. Ostatecznie wybrałem dwa miejsca, ze względu na łatwość ucieczki z miejsca wykonania akcji. Stres był ogromny, bo musiała to być godzina, w której najwięcej ludzi przewijało się w mieście. Mój wybór padł na godzinę 15.15, kiedy ludzie wychodzili właśnie z pracy. Rzutów dokonałem z drzwi kamienic wychodzących na główne ulice, rzucając ulotki mocno w górę tak, aby lepiej się rozproszyły. Do dzisiaj pamiętam dudnienie serca w uszach i zadyszkę z przerażenia na moment przed akcją. Wszystko zakończyło się powodzeniem i wściekłością milicjantów, którzy purpurowi za złości zbierali ulotki z ulicy. Miałem wielką satysfakcję, gdy szedłem oglądać „zaulotkowany teren”. Poprosiłem jednego z milicjantów o ulotkę, pytając co się stało. Gość był w takim szoku, że dał mi ją ku mojej wielkiej uciesze. Sprawnie wykonana ta akcja i następne, uwiarygodniły mnie oraz dały w „środowisku” pewien prestiż. Niedługo potem otrzymywałem stałe zlecenia na ulotkowanie oraz roznoszenie bibuły po szkołach i szpitalach. Ulotki trzymałem beztrosko u siebie pod łóżkiem w ilościach nie do wytłumaczenia podczas nawet przypadkowego przeszukania.
W tym czasie poznałem Ciocię Hanię (Hannę Augustyniak) i Pana Władka (Władysława Biernata) oraz Pana Stanisława Bożka . Byli to przedstawiciele dorosłej opozycji z Międzyrzecza, którzy stali się naszymi mentorami. Udzielali nam wsparcia.
Czas nam szybko upływał na planowaniu kolejnych akcji i na posiedzeniach u „ Mirosławy”. Z Mirką Wojciechowską, Hanią i Mariuszem Mleczakami wypiliśmy hektolitry herbaty. Okres wspólnych wypraw do bunkrów MRU (Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego) zakończył się jednego razu zatrzymaniem wewnątrz bunkrów przez funkcjonariuszy milicji i SB, którzy obstawili wyjścia z podziemi i spisali nasze personalia. Później wzywano nas na przesłuchania i próbowano zastraszać możliwymi konsekwencjami naszych działań dla naszego młodego życia.
11 listopada w Poznaniu
Na 70. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, w dniu 11 listopada 1988 zaplanowaliśmy wyjazd na manifestację do Poznaniu. W związku z tym nawiązaliśmy kontakty z wielkopolską „Solidarnością”, z Januszem Pałubickim (szefem Tymczasowego Zarządu Regionu „Solidarności”) i Wiesławem Hossą (przewodniczącym wielkopolskiej rolniczej „Solidarności). Później umożliwiło nam to uzyskanie członkostwa koła „Solidarności” o numerze „Zero” przy wielkopolskie „S”. Nazywano nas młodzieżą niepodległościową z Międzyrzecza. Kontakty te rozszerzyły moje postrzeganie podziemia, jako bardzo różnorodnego, o dużym przekroju poglądów. Poznałem wówczas kolegów z KPN (Konfederacji Polski Niepodległej), PPS (Polskiej Partii Socjalistycznej) oraz LDP ”N” (Ludowo-Demokratyczna Partia „Niepodległość”). Zachęcony przez starszych kolegów wziąłem udział w szkoleniach z tzw. Kultury Politycznej. Wykłady prowadzili dla nas nauczyciele akademiccy, a ich organizatorem był o. Wacław Oszajca, dobrze znany wówczas lubelski jezuita, filozofa i poeta. Spotkania te miały przygotować nas do dalszej ofensywnej pracy wolnościowo-niepodległościowej. Nawiązałem również kontakt z Liberalno-Demokratyczną Partią „Niepodległość” z Poznania. Dość krótko byłem nawet jej członkiem.
Wyjazd na 11 Listopada 1988 pierwszy raz skonfrontował moje książkowe doświadczenia, opowieści starszych działaczy podziemia oraz działania w Międzyrzeczu z naprawdę prawdziwym zagrożeniem, tzn. spotkaniem oko w oko z szałem „ ZOMO i z ich pałkami”. Wiedzieliśmy, że może być niebezpiecznie jednak to tylko nas bardzie zachęciło do uczestniczenia w czymś „bardziej poważnym. Przed wyjściem na demonstrację mieliśmy spotkanie z członkami TZR-u. Przygotowano nas, jak mamy reagować na zagrożenia. Padło też na tym spotkaniu jedno bardzo ciekawe stwierdzenie: „czekamy na wszystkich, aż ostatnia osoba wróci z manifestacji”.
Nie trudno było przewiedzieć, że spotkamy się z całą brutalnością ZOMO. Wielu było pobitych, rannych i aresztowanych. Nam udało się wyjść z kordonu milicji cudem. Z duszą na ramieniu dotarliśmy bardzo późno do miejsca zbornego. Tam, ku naszemu bardzo miłemu zaskoczeniu, wszyscy czekali na nas, na trzech małolatów… I dopiero wtedy, jak pojawiliśmy się cali i zdrowi, to wszyscy uspokojeni się rozeszli. Niesamowite doświadczenie wspólnoty i współodpowiedzialności w obliczu zagrożenia. Byłem pod bardzo dużym wrażeniem prawdziwej troski naszych starszych kolegów.
Klempicz – NIE
Kolejne miesiące minęły na przygotowaniach do demonstracji przeciw budowie elektrowni jądrowej w Klempiczu. Prowadziliśmy akcje w szkołach, pojawiały się kolejne osoby, które włączały się w nasze działania. Tak trafił do naszego grona m.in. Robert Surowiec. Zaczęliśmy wydawać własną gazetkę, skierowaną do międzyrzeckiej młodzieży. Nadaliśmy jej tytuł „Korek”. Był to miesięcznik, drukowany przez nas początkowo na ramce, a później we współpracy z RMN Gorzów na sitodruku. Koledzy przywozili i drukowali „bibułę”. Sam tez miałem okazję przekonać się, jak trudno było domyć ręce po farbie drukarskiej. Moim zadaniem było również wykonanie akcji rozpoznawczej i ulotkowej w okolicach Klempicza: we Wronkach i Wieleniu nad Notecią. Do tego wyjazdu przygotowaliśmy większą ekipę, której zadaniem było wykonania akcji ulotkowych.
Jednocześnie uczestniczyliśmy w spotkaniach młodzieżowych grup opozycyjnych z Gorzowa, Szczecina, Zielonej Góry i Sulechowa. RMN szybko się rozrastał. Władze i SB zachowywały się coraz bardziej agresywnie. Także wśród nas narastało coraz bardziej konfrontacyjne nastawienie. W RMN-ie zawiązała się wewnętrzna grupa MGO – Młodzieżowe Grupy Oporu. Rozpoczęliśmy akcje malowania na murach. Zaczęliśmy również rozważać możliwość szerszych oraz bardziej zdecydowanych akcji sabotażowych.
Mój wyjazd zarówno indywidualny, jak i późniejszy wyjazd naszej grupy do Wronek oraz Wielenia zakończył się sukcesem. Kilka tysięcy ulotek zostało rozrzucone po miastach. Lokalne społeczności zostały zaktywizowane do wyjścia na ulicę 1 kwietnia 1989 roku.
We Wronkach i Wieleniu skorzystałem z wcześniejszych doświadczeń. Wykonałem najpierw zwiad i rozpoznałem możliwości szybkiej ewakuacji w razie zagrożenia. Gdy rozpocząłem akcję, dość szybko milicja została zaalarmowana, że dzieje się coś nieoczekiwanego w mieście. Funkcjonariusze w „sukach milicyjnych” zaczęli poszukiwania sprawców. Był moment, że wybiegałem z jednej z zaulotkowanych ulic, a w tę już wjeżdżała furgonetka milicyjna. Na akcję przeznaczyłem około godziny tak, aby zdążyć na odjeżdżający właśnie pociąg, móc szybko do niego wskoczyć i bezpiecznie odjechać. Jednak nie wszystko poszło gładko, pomyliłem godziny odjazdu i okazało się, że mam około godziny więcej czasu niż założyłem. Milicja w tym czasie kilkakrotnie przejeżdżała koło dworca PKP, obserwując perony. Stałem na jednym z nich i tylko czekałem z płynącym potem po plecach, aż się zatrzymają i będę musiał uciekać przez tory. Kosztowało mnie to wiele napięcia i nerwów. Jednak po wszystkim przyjechałem na kolejną akcję. Tym razem pojechaliśmy w kilka osób. W akcji wzięli udział również: Jarek Kubiak, Romek Błaszczak oraz Robert Surowiec. Tym razem dokładnie sprawdziłem odjazdy pociągów i udało nam się szybko wykonać akcję i opuścić Wronki, zanim milicja się zorientowała, że mają znowu inwazję RMN -u z Międzyrzecza. Nieco później byłem jeszcze w odwiedzinach u mojego brata Tadeusza Grządko we Wieleniu. Tam również akcja wykona była bez problemów. Jednak w czasie rzucania ulotek mój brat, który obserwował zdarzenie, przeżył chwilę grozy. Ulotki trafiły dosłownie na szybę łazika milicyjnego i jeden z funkcjonariuszy wyskoczył z samochodu i zaczął szybko biec do drzwi kamienicy, z której wyrzuciłem właśnie ulotki. Jednak w tym momencie już byłem w drugiej bramie i wychodziłem z tyłu od podwórka zadowolony z efektu działań. Jak doszły mnie potem wiadomości od brata – komentowano to wydarzenia , że rzucano ulotki z samolotu.
Manifestacja 1. kwietnia 1989 r. we Wronkach była sukcesem międzyrzeckiego RMN – u. Z pięcio- tysięcznego miasteczka wyszło na ulice około 1000 demonstrantów. Dostaliśmy pochwały od TZR „Solidarność” Poznań za sprawną akcję. Całość była bardzo spokojna, bez udziału milicji i ZOMO. Jak się później okazało, całość sił władz była wtedy skierowana na Poznań i tam rozpędzono demonstrację katując ludzi.
Wolna Polska?
Mijały kolejne miesiące. Z jednej strony z nadzieją oczekiwaliśmy lata. Przebąkiwano o jakichś porozumieniach w Magdalence. Jednak nawet najbardziej doświadczeni działacze dawali komunie jeszcze kilkadziesiąt lat funkcjonowania w naszym kraju. Byliśmy bardzo zaangażowani i gorący. Chcieliśmy więcej i więcej działania i akcji.
Nadchodził 1. maja 1989 roku. Jeszcze nie mieliśmy świadomości, że będzie on ostatnim 1. maja w starym komunistycznym stylu. A nam nadal ciągle było za mało akcji. Podjęliśmy decyzję o kolejnej, związanej z tym komunistycznym świętem. Całe miasto było wypełnione czerwonymi flagami. W noc poprzedzającą obchody, postanowiliśmy wraz z Jarkiem Kubiakiem zerwać czerwone flagi. Zerwaliśmy wszystkie, nawet te w trudno dostępnych miejscach. Mieliśmy wielką satysfakcję, gdy na drugi dzień w całym mieście były wyłącznie biało-czerwone .
Ostatni miesiąc przed wyborami 4 czerwca 1989 roku był bardzo pracowity. Włączyliśmy się w działalność powstającego Komitetu Obywatelskiego w Międzyrzeczu. Rozpoczęła się kampania wyborcza. Włączyliśmy się w akcje w naszym mieście i w Poznaniu. Przydała się wiedza z wykładów z Kultury Politycznej, obejmująca także reklamę wyborczą.
Zapanował wielki entuzjazm i wielkie podniecenie. To na co czekały prawie trzy pokolenia naszych starszych kolegów z opozycji, to miało się dziać na naszych oczach. I stało się naszym udziałem – Wolna Polska!
Wszystkie te wydarzenia wymagały dużego wysiłku, samozaparcia i poświęcenia. Ale jak się kocha, to się nie odczuwa ani zmęczenia, ani straty. Robiliśmy to nie dla zysku, ale dla sprawy. Dla wolnej i umiłowanej ojczyzny. Jednak łatwiej było dla niej walczyć i ponosić konsekwencje tej walki niż potem w tzw. wolnej „pookrągłostołowej” Polsce żyć.
Niestety nie wszystko poszło tak, jak w swojej młodzieńczej naiwności myśleliśmy. Wielu dało się sprzedać za drobne srebrniki, porzucając ideały, za które walczyły i ginęły pokolenia. Prawdziwych bohaterów zapomniano, wypromowano nowych. Ci, którzy walczyli musieli się zmagać z nieprzystosowaniem do cwaniactwa oraz rozgrabiania majątku i bezideowości. Byli SB-cy oraz konfidenci, którzy nas ścigali dostawali firmy, pieniądze, możliwości, wsparcie i ochronę. Nas nikt nie chronił. Zaczęła się walka o przetrwanie. Dla wielu skończyło się to kompletnym upadkiem, depresją, rozpadem małżeństw, nałogami. Byłem jednym z tych nieprzystosowanych. Patrząc na to, co się dzieje wpadłem w ciężką depresję, próbowałem popełnić samobójstwo. Moje życie rozpadło się.
Dzisiaj minęło już trzydzieści lat od tego czasu. I gdyby nie Pan Jezus, którego spotkałem na skraju życia i śmierci, który wziął mnie w swoje ręce i odbudował moje życie, i dziś jest źródłem mojego bezpieczeństwo i poczucia wartości, nie byłoby mnie.
Dzisiaj jestem Ojcem czwórki dzieci, Dziadkiem (na razie) trojga wnucząt, Pastorem Kościoła Chwały (jeden z Charyzmatycznych Kościołów Chrześcijańskich w RP). Nadal jestem gorącym patriotą. Nadal moją umiłowaną jest Polska i moi rodacy modlę się z kościołem, w którym służę. Chcę, aby Polacy poznali, każdy osobiście, Jezusa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela, doświadczając w pełni Jego miłości i odbudowującej życie mocy. Wierzę, że Polska potrzebuje naszego zaangażowania i modlitwy. Wierzę nadal, choć nie jest to w ludzkiej sile, ale w Mocy Boga Wszechmocnego, że Polska może dojść do zupełnej suwerenności i wywrzeć wpływ na losy Europy. I nie tylko. Taka jest moja ciągle pisząca się historia.