Wybrałem RMN

Czym był dla mnie RMN?Najkrócej mówiąc to ludzie, których spotkałem na pewnym etapie swojego życia – cenię ich sobie do dziś. To młodzieńczy wybór wartości i zasad, które potem w jakiś sposób mnie ukształtowały i nadal są dla mnie ważne To wspomnienie niezgody na szarą, socjalistyczną rzeczywistość PRL-u. To małe decyzje i wybory, których dokonywaliśmy wówczas oraz różne wspólne działania. Wtedy wydawały się drobne, dotyczące „tu i teraz”, ale to, że podobne działania podejmowały tysiące innych ludzi, sprawiły, że dziś żyję w wolnej Polsce. Nawet jeśli czasem mam wrażenie, że ta wolność wciąż jest nieco ułomna, to i tak cieszę się, że jest.

Nie czuję się ani bojownikiem o wolność, ani kombatantem, choć świadomość, że wrzuciłem parę ziarenek piasku w tryby komunizmu, daje mi czasem miłe poczucie satysfakcji. Ale, tak naprawdę, po prostu przyszło mi dorastać w czasach, kiedy obrona własnych przekonań i mówienie tego, co się myśli, skutkowały takimi a nie innymi konsekwencjami. Byłem wtedy nastolatkiem, na którego nie działała już propaganda i wbijanie do głowy, że żyje w świecie „jedynego słusznego ustroju”. Do tego doszło zainteresowanie historią i odpowiednie lektury. Reszta potoczyła się sama. Działalność w strukturach RMN-u był to oczywiście świadomy wybór, ale było też w nim sporo nastoletniej żądzy przygód i potrzeby adrenaliny. Nie podejmuję się określić proporcji tej mieszanki.

Jak trafiłem do RMN?Chyba sprawiły to harcerstwo i kapsle. Będąc uczniem II LO, należałem do 23 Gorzowskiej Drużyny Harcerzy. Drużyna prowadzona była przez ludzi związanych ze środowiskiem KIHAM i nawiązujących do tradycji przedwojennego skautingu w Polsce. Warto w tym miejscu wspomnieć o Jacku „Wodzu” Dudzińskim czy Marianie „Marysiu” Jarmołowiczu, którzy odwalali kawał dobrej roboty, kształtując i prowadząc „szczawiów” takich jak ja.

W I LO funkcjonowała bliźniacza 230 GDH. W obu drużynach były osoby aktywnie działające także w strukturach RMN-u. Nigdy nie miałem poczucia, że ktoś mnie werbował czy namawiał do włączenia się. Chęć działania przyszła sama, trzeba było po prostu dojrzeć do decyzji. Oczywiście „klimaty” temu sprzyjały. W środy wieczorem, w „Czerwonym Kościele” uczestniczyliśmy mszach harcerskich, w niedziele widywaliśmy się po mszach w „Białym Kościele” u franciszkanów, a raz w miesiącu spotykaliśmy się po mszach za Ojczyznę prowadzonych w Katedrze przez księdza Witolda Andrzejewskiego. Po niedzielnych mszach z reguły przenosiliśmy się do Parku Róż, aby pograć sobie w kapsle. Zwyczajne, od piwa. Tak jak dzieciaki na podwórku. Kapsle były w zasadzie czystą zabawą i okazją, aby się spotkać i pobyć razem. Zabawne jest doszukiwanie się w tym drugiego dna, ale SB przypuszczała, że to przykrywka dla konspiracyjnych spotkań i regularnie obserwowała nasze rozgrywki. Jasne, że była to też okazja do wymiany informacji, poglądów oraz pojedynczych egzemplarzy „bibuły” i uzgadniania tzw. „konkretów”, ale głównie były to spotkania czysto towarzyskie. Jeśli było tam jakieś „knucie”, to odbywało się ono raczej z boku i po cichu. Tak mi się przynajmniej wydaje. Byłem wtedy wystarczająco „świeży”, by nie widzieć zbyt wiele.

Po jakimś czasie, gdy poznaliśmy się lepiej, ktoś – dziś nie pamiętam już kto – zapytał mnie czy nie chciałbym się włączyć w aktywne działania. Zaproponowano mi wtedy, abym pomógł rozruszać kolportaż nielegalnej prasy w II LO. Na początek wśród swoich znajomych i kolegów z klasy. W porównaniu z I LO, ilość „bibuły”, która docierała do II LO, była dość skromna. Zgodziłem się i umówiliśmy się, że na dniach ktoś przyniesie mi do domu kilkanaście numerów najnowszego „Szańca”. Chyba nawet ustaliliśmy hasło, które miała podać ta osoba, abym miał pewność, że to ktoś z RMN-u. Po kilku dniach usłyszałem dzwonek u drzwi. Hasło nie było potrzebne, bo łączniczką okazała się Lucyna Bałdyga – koleżanka, którą znałem wcześniej. Przyniosła mi małą paczuszkę bibuły, którą zabrałem ze sobą do szkoły. I tak to się zaczęło…

Z czasem, oprócz kolportażu, doszły też inne działania – malowanie antyrządowych napisów na murach, rozrzucanie albo rozkładanie po klatkach schodowych ulotek, samokształcenie, sporadyczne pisanie tekstów do „Szańca”, szukanie dostępu do papieru, który wówczas był dobrem deficytowym. Każda nadająca się do zadrukowania ryza była cenna. Uczestnictwo w RMN-ie dawało też dostęp do bezdebitowej biblioteki, możliwość kupowania książek i innych wydawnictw drugoobiegowych i dostęp do informacji nieograniczonych cenzurą. Niewątpliwie okres aktywności w RMN-ie miał wpływ na to, co robiłem później i na to, jaki jestem dziś. Nauczył mnie mówić „nie”, kiedy się z czymś nie zgadzam, nawet jeśli trzeba z tego tytułu ponieść jakieś konsekwencje.

Zatrzymanie

Pod koniec czerwca 1986 r., podczas nocnego malowania antyrządowych napisów na murach, zostałem zatrzymany przez SB. Konsekwentnie trzymałem się wersji, że to w zasadzie młodzieńcza głupota i chęć przeżycia przygody. No i oczywiście pierwszy taki wybryk. Czy SB w to uwierzyła? Chyba nie. Postawiono mnie przed sądem. Zastosowano obowiązujące jeszcze przepisy ze stanu wojennego i w trybie przyspieszonym skazano mnie na pół roku więzienia w zawieszeniu oraz grzywnę. Nie skorzystano jednak z paragrafów politycznych – skazano mnie za niszczenie mienia komunalnego, jako wandala dewastującego miejskie mury. Przy okazji stałem się bohaterem zamieszczonego w „Ziemi Gorzowskiej” artykułu „Gucio wyrusza na pierwszą akcję” autorstwa Jerzego Zysnarskiego – znanego „wspieracza” ówczesnych oficjalnych wykładni i interpretacji rzeczywistości realnego socjalizmu. Nie była to wprawdzie pierwsza akcja, ale weteranem raczej też bym siebie nie nazwał.

Wakacje roku 1986. Był to dla mnie trudny czas. Latem 1986 r. weszła w życie amnestia dla politycznych i złagodzono przepisy stanu wojennego. Amnestia mnie nie objęła, bo w świetle paragrafów byłem dla władzy zwykłym chuliganem. A jednak były jakieś wezwania na przesłuchania i straszenie przez SB. Do tego bałem się, że wylecę ze szkoły, tak jak koledzy z RMN-u po aresztowaniach rok wcześniej. Miałem jednak trochę szczęścia i chyba ciche wsparcie grona pedagogicznego II LO. Dostałem wprawdzie ocenę naganną ze sprawowania, ale nie relegowano mnie ze szkoły i warunkowo przepuszczono do klasy maturalnej.

„Ujawnienie”

Któregoś dnia, we wrześniu 1986 roku, zostałem wezwany do gabinetu dyrektorki, gdzie czekało na mnie dwóch funkcjonariuszy SB. Poinformowali mnie, że władza ludowa wie o mnie wszystko, ale wspaniałomyślnie wybacza mi moje wybryki. Jak pamiętam, sugerowali, że skoro władza jest tak dobrą i wyrozumiałą matką, to powinienem okazywać jej więcej wdzięczności i szacunku, a przynajmniej nie szkodzić. Dlatego dobrze dla mnie będzie zaprzestać jakiejkolwiek antyrządowej działalności, bo skoro oni wszystko wiedzą, to nie ma ona sensu. A ta rozmowa jest po to, abym dalej nie błądził i nie napytał sobie znowu biedy. Po wyjściu z gabinetu dyrektorki nie bardzo wiedziałem, o co tym panom chodziło i po co się fatygowali. Oświecił mnie wieczorny dziennik telewizyjny. W jego głównym wydaniu poinformowano, że Minister Spraw Wewnętrznych, generał Czesław Kiszczak. zarządził „ogólnopolską akcję ujawniania i rozwiązywania podziemia”. W jej ramach przeprowadzono rozmowy profilaktyczne z wytypowanymi osobami, podejmującymi antysocjalistyczne działania. Wprawdzie jakoś nie udało mi się znaleźć w sobie wdzięczności dla władzy ludowej i błądziłem dalej, ale w sumie ucieszyłem się, że znalazłem się w gronie osób wytypowanych do akcji Kiszczaka. Bądź co bądź było to ze strony władzy jakieś potwierdzenie, że wandalizm, za który mnie skazano, nie był zwyczajnym chuligańskim wybrykiem, ale miał zupełnie inne podłoże.

Migawki pamięci

Część wspomnień związanych z RMN-em to migawki wydarzeń czy działań, które obecnie trudno niekiedy umiejscowić w czasie. Pamiętam wspólną radość, gdy podczas pieszej pielgrzymki na Jasną Górę w 1985 roku dotarła do nas informacja o wyroku uniewinniającym Marka i Waldka Rusakiewiczów i kiedy kilka dni później dołączyli do „Brązowej” (grupa organizowana przez franciszkanów) w drodze do Częstochowy.

Pamiętam, jak z Adamem Borysławskim postanowiliśmy zawiesić na ścianie szczytowej wieżowca przy ulicy Marcinkowskiego transparent ze znakiem Solidarności Walczącej. Był duży, zszyty z kilku prześcieradeł, więc malowaliśmy go w garażu jednej z posesji przy ulicy Puszkina, aby mógł spokojnie wyschnąć. Transparent powiesiliśmy, ale efekt zniweczył wiatr. W trakcie rozwijania przypadkowy podmuch o 180 stopni okręcił kijem, który obciążał płótno na dole i transparent przestał być czytelny, choć można było się domyślić, co na nim jest. Uznaliśmy, że wciąganie go z powrotem, zwijanie i wywieszanie ponownie to za duże ryzyko i szybko ewakuowaliśmy się z dachu wieżowca. Pogoda tego dnia była zbyt prorządowa.

Pamiętam, jak kiedyś wyszedłem z klasy na przerwę a korytarze w II LO obmalowane były napisami RMN, UWP (czyli „Uwolnić Więźniów Politycznych”) i znakami Solidarności. W szkole aż huczało od komentarzy. Później dowiedziałem się, że to „Ciutki” (bracia Jarek i Grzegorz Sychlowie) zrobili szybki desant i pomalowali II LO.

Pamiętam wspólny wyjazd do Gdańska na spotkanie z Papieżem w 1987 roku i pałowanie, kiedy po mszy papieskiej ZOMO pacyfikowało demonstrację na Zaspie. Pamiętam też zorganizowany przez RMN obóz samokształceniowy. Było to gdzieś na wyjeździe, a odwiedzali nas zaproszeni wykładowcy ze środowisk opozycyjnych. Jednak wiele wspomnień z lat 80. blaknie w pamięci i stają się coraz bardziej rozmyte. Czas robi swoje i pomału zaciera szczegóły.

Wolność i Pokój

Pod koniec roku 1986 ukształtował się gorzowski ośrodek Ruchu „Wolność i Pokój”. Kilkanaście osób w kraju odbywało wówczas kary więzienia za odmowę przysięgi wojskowej. W trakcie różnych dyskusji okazało się, że wkrótce podobną decyzję podejmą Jarek Wojewódzki, Krzysiek Sobolewski i Kazik Sokołowski – działacze RMN-u z Gorzowa Wlkp. W rezultacie nawiązano kontakty z WiP-em, który bronił więzionych za odmowę przysięgi i działał jawnie, choć nielegalnie. Ten odmienny styl działania wydawał mi się ciekawą alternatywą wobec dotychczasowej konspiracji. Niedługo później WIP zaczął stawać się głównym obszarem mojej aktywności. Powody były dość prozaiczne – jako uczeń klasy maturalnej musiałem zmierzyć się z perspektywą poboru do Ludowego Wojska Polskiego. Nie miałem pewności czy dostanę się na studia, co mogłoby odsunąć w czasie pobór do wojska.

Byłem już wtedy pewien, że przysięgi na wierność władzy ludowej i sojuszom z Armią Radziecką nie złożę. Ale perspektywa więzienia też była mało zachęcająca. Wyroki Jarka [Wojewódzkiego] i Krzyśka [Sobolewskiego], a niedługo później Kazika [Sokołowskiego], były wysokie. Trzeba było coś zrobić, by mieć szansę uniknąć ich losu. Przed podobnym dylematem stanęło jeszcze kilka osób z Gorzowa. Niebawem niektórzy z nas funkcjonowali już w ramach dwóch opozycyjnych struktur – RMN-u i WiP-u. Trudno czasem rozdzielić, co było działalnością w ramach WiP-u, a co w ramach RMN-u. Wprawdzie były to dwa różne ugrupowania, ale w Gorzowie funkcjonowały w obrębie jednego środowiska. Mimo że tylko niektórzy działacze RMN-u związali się z WiP-em, to niemal wszyscy uczestnicy WiP-u w Gorzowie byli aktywni także w RMN-ie. Zaczęło się to zmieniać dopiero wtedy, gdy porozjeżdżaliśmy się na studia do innych miast.

Z perspektywy czasu myślę, że moje zaangażowanie się w działalność WiP-u było równocześnie początkiem wychodzenia ze struktur RMN-u. Był to naturalny proces. W 1987 roku zacząłem studia w Poznaniu. Tam funkcjonowałem już głównie w środowisku ludzi związanych z WiP-em. Mieliśmy kontakty i współpracowaliśmy z działaczami z innych grup – NZS, „Solidarnością” i „Solidarnością Walczącą”, podtrzymywaliśmy też kontakty z RMN-em, ale głównie rozwijaliśmy i koordynowaliśmy współpracę z innymi ośrodkami WiP-u. Działania Ruchu „Wolność i Pokój” doprowadziły w końcu do zmiany roty przysięgi wojskowej, a później do wprowadzenia w Polsce służby zastępczej – można było przestać obawiać się więzienia z tego powodu. Jednak kontakty z innymi ośrodkami WiP-u wymagały też dużej mobilności. W Gorzowie zacząłem bywać coraz rzadziej. Przetrwały więzi towarzyskie oraz zainteresowanie tym, co dzieje się w mieście i w RMN-ie. Ale nie było to już aktywne działanie, raczej rodzaj okazjonalnego wsparcia. Nadal była sympatia dla Gorzowa i łącząca nas niechęć do ówczesnej władzy. Zmieniły się priorytety, zmieniły się bieżące cele, zmieniło się miasto. I tak pozostało już do upadku komunizmu w Polsce latem 1989 roku.