W I LO

W 1981 r. rozpocząłem naukę I LO. Zapisałem się do drużyny harcerskiej. Już w podstawówce słyszałem o Kręgu Instruktorów Harcerskich im. Andrzeja Małkowskiego. W liceum poznałem bardzo fajnych ludzi, zaangażowanych w ten ruch harcerski, m.in. Andrzeja Nawojczyka. A poza szkołą – Andrzeja Karuta. Andrzej był silną osobowością i miał bardzo wielki wpływ na mnie. On otworzył mi oczy na wiele zagadnień, na to wszystko, co działo się wówczas w Polsce. I tak naprawdę to moja działalność opozycyjna była ściśle związana z harcerstwem. Obie te działalności mocno się przeplatały. Poznałem wtedy fantastycznych ludzi, którzy działali zarówno w RMN-ie, jak i w ZHP. Nawzajem uzupełnialiśmy się, tworząc zgraną paczkę młodych ludzi, którzy wymieniali się materiałami z „drugiego obiegu”.

Kolportaż

Do RMN-u włączyłem się po rozprawie sądowej Piotrka Niewiarowskiego i Roberta Kukuckiego[1]. To były osoby w szkole znane. Piotrek Niewiarowski był w naszej 230. drużynie. Przez Piotrka mieliśmy te kontakty. Włączyłem się w kolportaż prasy. Odpowiadałem za kolportaż w naszej szkole, w klasach drugich, trzecich i czwartych. Największym naszym sukcesem w tamtym czasie było to, że mimo zatrzymań, udawało nam się ten kolportaż kontynuować. Ja koncentrowałem się na kolportażu. Chodziło o to, aby mój rocznik miał dostęp do prasy. I miał. „Bibułę” dostawałem najpierw od Jacka Pieczyńskiego, a później od „Borysa” (Adama Borysławskiego). Przekazywałem ją Piotrkowi Hreniakowi, Robertowi Rosowskiemu, Adamowi Wieczorkowi i Zosi Goszczyńskiej (obecnie mojej żonie).

Później Adam Borysławski włączył mnie do redakcji „Sokoła”. Wtedy redagowałem go razem z „Kurasiem” (Robertem Kuraszkiewiczem). Razem działaliśmy i w drużynie, i w RMN-ie.

Malowanie

Byłem wychowany na literaturze przedwojennej i wojennej. Kiedy zbliżały się wybory, był taki gorący okres w szkole i zatrzymano wtedy wiele osób, postanowiliśmy z „Borysiem”, że wymalujemy napis w podkowie przy szkole. Zmobilizowaliśmy kilku kumpli z harcerstwa. Cała akcja była profesjonalnie, świetnie zaplanowana. Ale najśmieszniejsze było to, że ja nigdy wcześniej nic nie malowałem. „Borys” do mnie mówi: Nie bój się, damy radę. Dopracowaliśmy wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Ale nie mieliśmy farby. W końcu udało mi się znaleźć u ojca w garażu taką ciemną farbę, która była z jakiegoś oleju czy asfaltu. Była ciemna i wręcz obrzydliwa. Ale potem okazała się bardzo skuteczna do malowania na jasnym murze. Ponieważ ja jeszcze nie malowałem, to „Borys” zaproponował, że on będzie rysował kredą litery, żeby nie było żadnych pomyłek. A ja miałem za nim malować pędzlem. I gdy zaczęła się akcja, podbiegliśmy do muru, ale nie pomyśleliśmy, że będzie tam ciemno, więc ja nie widziałem tego, co Adam malował kredą. W pewnym momencie „Borys” mówi: Będę ci dyktował po literze. Adam wypowiadał mi kolejne litery, a ja malowałem farbą. Hasło brzmiało: TYLKO UMYSŁOWO CHORY IDZIE NA WYBORY. Ale byłem tak zdenerwowany, że w pewnym momencie zaciąłem się przy słowie – umysłowo. I mówię do Adama: Borys, jakie „u”? A on: Maturę zaraz masz zdawać, nie wygłupiaj się. A ja mu dalej: Jakie „u”? W końcu mówi: „U” otwarte. Ja – Dzięki. I napis jakoś poszedł. Ale ten moment, jak bardzo byłem zdenerwowany, pamiętam do dzisiaj.

Toast mlekiem

Zatrzymano mnie pierwszy raz po aresztowaniu Jacka Pieczyńskiego. To był taki gorący okres. Wiele osób wtedy z naszej szkoły zatrzymywano i przesłuchiwano. I pamiętam taką jedną scenę, kiedy mnie przesłuchiwał „esbek”. Wtedy byłem harcerzem i oczywiście nie piłem alkoholu. A on zapytał się mnie: Co robiliście na Sylwestra? Oczywiście on wiedział, gdzie z kolegami byłem na Sylwestra. I spytał się mnie: I co piliście? A ja mu odpowiedziałem, zresztą zgodnie z prawdą, że piliśmy mleko. On się zdenerwował i powiedział: Nie wygłupiaj się, a może powiesz, że na toast noworoczny też piliście mleko? A ja mu odpowiedziałem, że tak. Na szczęście się w tym momencie lekko się przesunąłem, bo dostałbym w ucho taką „bombę”. On po prostu nie był w stanie uwierzyć, że w tym wieku młody człowiek może nie pić alkoholu, a toast noworoczny wznosić mlekiem. Potem atmosfera zmieniła się. Przyszedł już spokojniejszy „esbek”. Przesłuchiwano mnie wiele godzin, cały dzień i pół nocy. Na „dołkach” wtedy nie wylądowałem. „Dołki” były mocno zapchane.

Drugie moje przesłuchanie wyglądało podobnie. Zatrzymano mnie, kiedy miałem siedemnaście lat. Było to 27 lutego 1985. W tym dniu miałem urodziny. Jeden z „esbeków” z sarkazmem powiedział mi, że ja stamtąd tak szybko nie wyjdę i trafię na wiele lat do więzienia, bo skończyłem siedemnaście lat. Przyszli do mnie do domu. Zrobili rewizję. Znaleźli tylko pojedyncze egzemplarze gazet. Nigdy nie trzymałem więcej. Były to najnowsze numery „Feniksa”, „Sokoła” i „Szańca”. Oni śmiali się i mówili między sobą: O tego jeszcze nie mamy. Potem zawieźli mnie na Kwiatową. Tam minąłem się na korytarzu z „Kurasiem”. Ale nie wiem tak naprawdę, czego ode mnie chcieli. Wszystkiemu zaprzeczałem. Po wielu godzinach wypuszczono mnie.

Po tym przesłuchaniu spotkaliśmy się w szkole z kumplami w toalecie i śmialiśmy się z tych „esbeków”. To byli prostacy. Ale mogli zrobić krzywdę.

Pamiętam też taką zabawną scenę. Oczywiście wszyscy wiedzieli, że nic nie można potwierdzać, że trzeba zaprzeczać wszystkiemu, o co pytają „esbecy”. Darek Sularz mi opowiadał, że wzięli go na przesłuchanie i pytają: Czy znasz Rosowskiego? On odpowiada: Nie, nie znam Rosowskiego. A oni: Jak to nie znasz, przecież chodzicie do jednej klasy. A on na to: Tak? Nie zauważyłem. Dochodziło więc czasami wręcz do takich absurdów. Zaprzeczało się wszystkiemu. I to ich wkurzało. Oni szukali jakiegoś punktu zaczepienia. Dyrektorka naszej szkoły w tamtym czasie też była zagubiona. Ona nie wiedziała, jak się zachować, a chciała się „esbekom” przypodobać. Ale to wszystko na nic się zdało. Niewiele nam zrobili. Najważniejsze było to, że jak Jacka Pieczyńskiego i Beatę Szrejder zatrzymali, to „bibuła” nadal się ukazywała. To dla wszystkich było dobre, bo „esbecy” myśleli, że zatrzymali osoby z drugiego szeregu. Gazety dalej po szkole się rozchodziły. A to ich cholernie wkurzało.

Żona

Moją obecną żonę, Zosię, poznałem na obozie harcerskim. Wspólnie też działaliśmy w RMN-ie. Zosia zajmowała się, poza kolportażem, także przygotowywaniem matryc do druku. Adam Borysławski zapytał mnie kiedyś czy Zosia nie mogłaby przepisywać artykułów na matryce. Ja powiedziałem, że oczywiście może, ale nie ma sprzętu. Adam przyniósł do niej maszynę do pisania i przeszkolił ją w obsłudze. I Zosia przepisywała. Po te matryce przychodziło do niej kilka osób. Ja nie wnikałem w to, kto przychodzi.

Moja przygoda z Zosią zaczęła się w szkole, w harcerstwie i w opozycji. Ta przygoda trwa do dziś, bo przecież jesteśmy małżeństwem.

Szkoła charakterów

Tamte czasy to była dla nas fantastyczna szkoła charakterów. Wiele razy udowadnialiśmy sobie, że można funkcjonariuszowi SB, powiedzieć – nie. Udowodnienie sobie, że można powiedzieć – nie, że można iść pod prąd, to doświadczenie, które w życiu się przydaje. W tamtym okresie zhardziałem. Widziałem tamtą obłudę. A wybory w 1989 roku były dla nas jakby podsumowaniem tego okresu.