5 listopada
Wieczorem przyszedł do mnie „Kolumb” (nazwiska jego nie znam do dzisiaj) i okazał mi połowę przedartego banknotu pięćdziesięciozłotowego. Oznaczało to, że nasz przewodniczący Marek Rusakiewicz wpadł. Ja miałem drugą połowę tej pięćdziesiątki. Banknot ten przerwałem na pół i dałem Markowi w dniu założenia MRO (Młodzieżowego Ruchu Oporu) – 06. stycznia 1982 roku. Miał to być sposób naszego wzajemnego zabezpieczenia na wypadek wpadki Marka.
W willi moich rodziców, przy ul. Okólnej 30 w Gorzowie, w piwnicy mieściła się nasza drukarnia. Tam z Arturem Orzechowskim i Olkiem Popielem wydrukowaliśmy pierwszy numer naszego podziemnego pisma, „Iskry”.
Tej samej nocy spaliłem sita do druku, różnego rodzaju materiały i notatki. Zostawiłem tylko część nakładu „Iskry”, która nie poszła jeszcze do kolportażu.
6 listopada
Rano przyszedł do mnie Piotr Niewiarowski z wiadomością, że Krzysiek Sobolewski uciekł esbekom podczas rewizji w jego domu. Zapytał się, czy Krzysiek ma przyjść do mnie. Krzysiek przyszedł, a ja poszedłem na miasto skontaktować się z działaczami podziemnej „Solidarności”.
Wieczorem przyszedł do nas Stanisław Żytkowski, który niedawno został zwolniony z internowania. Staszek był działaczem podziemnej Regionalnej Komisji Wykonawczej „Solidarności”. Polecił nam, abyśmy rozrzucili pozostałą część nakładu „Iskry” w szkołach, aby pokazać esbekom, że aresztując Marka nie trafili na trzon naszej organizacji. Obiecał też, że znajdzie kryjówkę dla Krzyśka, w której będzie mógł się ukrywać do czasu aż sprawa się nie wyjaśni.
7 listopada
Wieczorem przyszedł do mnie Staszek Żytkowski z Jarkiem Furtanem i zabrali ze sobą Krzyśka, bo zaczęło się robić niebezpiecznie.
Okazało się, że nastąpiły dalsze aresztowania. Esbecy zgarnęli kilku naszych kolegów. W każdej chwili mój lokal też mógł być spalony.
8 listopada
W tym czasie chodziłem do szkoły, do klasy mechaniki precyzyjnej. Miałem skierowanie na kurs do Wschowy. Postanowiłem tam pojechać i przeczekać to zamieszanie.
Do Wschowy dojechałem wieczorem.
9 listopada
Około godziny drugiej w nocy do pokoju, gdzie spałem z kolegami z kursu, wpadło trzech milicjantów. Zgarnęli mnie na miejscowy posterunek milicji. Zadziwiające było to, że oni mnie pytali o co chodzi. Powiedzieli tylko, że kazano im mnie zatrzymać. O esbekach wyrażali się jak o gestapowcach. Byłem zdumiony.
Jeszcze tej nocy przyjechał do mnie esbek z Gorzowa, Stanisław Kasprzak. Miałem z nim do czynienia przez następne parę lat.
Kasprzak i dwaj inni esbecy, którzy z nim przyjechali, zastanawiali się co mają zrobić z sankcją wystawioną z wcześniejszą datą. Liczyli na to, że zatrzymają mnie podczas rewizji w moim domu. Przeprawili tę datę długopisem. Tyle miała prokuratura do gadania w stanie wojennym. Zawieziono mnie do Gorzowa na Kwiatową, gdzie mieściła się siedziba SB. A potem do aresztu milicyjnego na Kosynierów Gdyńskich.
11 listopada
Siedzieliśmy w sześciu w czteroosobowej celi. Czterech kryminalnych i jeden z byłych internowany. Nazywał się Chojnacki. Gdy zbliżały się rocznice, to esbecy go zgarniali na 48 godzin. Gdy go wypuścili, poszedł do mojej mamy i przekazał jej informacje o mnie.
Wieczorem do naszej celi wsadzono katechetę, przyłapanego na posiadaniu ulotek. Opowiadał, że zawieźli go na bazę ZOMO przy ul. Wyzwoleńców. I tam jakiś zomowiec, który pomagał esbekom, podduszał go „zomówką” (90-centymetrową gumową pałą, jakie posiadali zomowcy). Esbek powiedział mu, że może wszystko powiedzieć, bo to nie ma już znaczenia, bo zmarł Breżniew. I dał mu gazetę. Kiedy to usłyszeliśmy wszyscy razem zaczęliśmy krzyczeć: huuurraa! Aż przybiegł klawisz oddziałowy. Krzyknął przez drzwi: a wy co tak się drzecie?! Odpowiedzieliśmy: Breżniew nie żyje!
I takie to były czasy…
Stefan Bohusz, ps. Jacek, Gorzów Wlkp., 31.08.2022 r.