Wciągnęła mnie siostra

Jako uczennica drugiej klasy II LO w Gorzowie, mając 16 lat, poznałam znajomych mojej starszej siostry i włączyłam się właśnie wtedy w działalność Ruchu Młodzieży Niezależnej.

Poznałam wtedy m. in.: Iwonę Jarek (obecnie – Syska), Tomka Bickiego, Kazia Sokołowskiego, Rysia Popiela i Olka Popiela. To byli wtedy moi najbliżsi znajomi, koledzy. Moja siostra, Margareta, znała ich i jakoś tak się powiązały nasze kontakty. Iwona chodziła też do mojej szkoły, była ode mnie starsza. No i tak to się zaczęło. To był 1982–1983 rok.

Może to tak szybko nie poszło, ale w tym czasie w szczególności zajmowałam się pisaniem na maszynie. Miałam taką starą, bardzo ciężką maszynę, dostałam ją od Kazia. Ona była bardzo ciężka, nosiłam ją z piwnicy, bo tam ją przechowywałam – w piwnicy razem ze słoikami, ziemniakami. Kiedy było ciemno i nikogo nie było, to taszczyłam tam maszynę i pisałam na niej – adresowałam koperty. Miałam takie zadanie, żeby zaadresować, dostawałam jakieś adresy, naklejałam znaczki i wysyłałam. Miały trafić do znajomych i do innych ludzi. A w tych kopertach były gazetki. Miałam plik takich gazetek i na tym polegała moja pierwsza praca.

Włączyłam się, ponieważ miałam świadomość, że tak trzeba. Takie były czasy. Chyba ważne też było to, że dobrze się czuliśmy razem ze sobą jako młodzi ludzie i myśleliśmy, że to, co robimy jest słuszne, że jest potrzeba takiej działalności. Myślę, że podjęliśmy dobrą decyzję.

Przygotowywaliśmy też wspólnie wieczornice z okazji świąt narodowych, chodziliśmy na spotkania historyczne, na które przychodzili nauczyciele historii i dyskutowaliśmy. Tam nauczyli nas dyskusji i własnego zdania na dany problem historyczny, np. dotyczący wprowadzenia stanu wojennego. Bardzo mi się to podobało, bo się zaangażowaliśmy – przynieśliśmy jakieś węgle, dużo takiego czarnego węgla położyliśmy na podłodze, między tymi węglami stały zapalone świece. Pamiętam fantastyczną atmosferę tego wieczoru, to było na rocznicę wprowadzenia stanu wojennego.

Przesłuchania

W tamtym czasie byłam dwa razy wzywana na przesłuchania, a może trzy, ale dwa na pewno. Byłam prosto ze szkoły wzywana na przesłuchania, na ul. Kwiatową. Przesłuchiwali mnie funkcjonariusze SB. Dopiero niedawno zdałam sobie sprawę z tego, jaka byłam niedoświadczona, po prostu „zielona”, może mało poinformowana w zasadzie, bo nawet nie miałam żadnego wezwania. Byłam wzywana na przesłuchania na ulicę ul. Kwiatową bez żadnego pisemnego wezwania, bez żadnego nakazu – po prostu pamiętam, jak dyrektor przychodził na lekcję chemii, bo tylko na chemię przychodził i prosił, żebym się zgłosiła do sekretariatu, a potem poszła na ulicę Kwiatową. Byłam wzywana na przesłuchania w czasie zajęć szkolnych. I byłam taka przestraszona, zdezorientowana zupełnie, a przecież nie musiałam tam w ogóle iść – żadnego nakazu nie było. Ale tego nie wiedziałam i strach tak mnie opanowywał, że tam szłam – tak sobie to dzisiaj tłumaczę.

Pytano mnie konkretnie tylko o nazwiska. Od początku siedzieliśmy przy takim wielkim stole, pytano mnie o imiona, jakiekolwiek imię. Pamiętam, że funkcjonariusz zwrócił się do mnie: Powiedz jakieś imię z dziennika, z klasy, z kim siedzisz w ławce. Pamiętam, że nic nie powiedziałam, żadnego imienia. Ale byłam bardzo wymęczona psychicznie. Nic mi tam nie robili, po prostu tylko nękali pytaniami. To było w drugiej i trzeciej klasie.

Pytano też z kim się kontaktuję. I miałam wrażenie, po tych pytaniach, że oni bardzo dużo wiedzą – jakby mnie śledzili, bo podawali jakieś fakty: No, ale z tamtym się spotkałaś, jak on miał na imię? Czyli musieli znać po prostu jakieś fakty, bo wiedzieli, że gdzieś tam byłam, coś mówiłam, z kimś się spotykałam. I miałam podać te nazwiska i imiona. Ja się w tamtym okresie jeszcze zajmowałam grupą „Muminków”, byłam zaangażowana w Ruch „Światło i Wiara”. Zajmowaliśmy się dziećmi niepełnosprawnymi i spotykaliśmy się z ich rodzicami. I o to się też bardzo dużo pytali. To był szok, byłam wtedy bardzo zaskoczona, że oni tak dużo wiedzieli i się dopytywali o te kontakty, o te imiona tych dzieci niepełnosprawnych, o imiona tych rodziców czy nawet inne imiona z klasy.

Rewizja

Była taka jedna niedziela, popołudnie niedzielne, krótko po wyjściu mojej mamy z domu. Zadzwonił nagle dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że to mama wróciła, bo czegoś zapomniała. Nie pytając się: kto tam? – bo zazwyczaj pytałyśmy, bo nie było widać – otworzyłam drzwi. Wtedy nawet nie zapytałam, bo sądziłam, że mama wróciła. Otworzyłam te drzwi, a tam trzech „esbeków”, którzy siłą weszli do naszego domu. Moja siostra uciekła przez okno w kuchni. Mieszkałyśmy na parterze, to jakoś jej się to udało, a ja zostałam wtedy sama z trójką tych facetów, tych „esbeków”. Byłam bardzo przestraszona, a oni wszystko przejrzeli. Zrobili bardzo dokładną rewizję. Znaleźli takie obwieszczenia, które zrywałyśmy z murów, słupów, bo potem miały być jakieś wybory, a my wcześniej te obwieszczenia po prostu zrywałyśmy. I to się u nas w domu jakoś znalazło. W trakcie przeszukania, które trwało kilka godzin, przyszła mama. Nikogo nie zabrali. Ale Margaretki wtedy nie było. Wróciła znacznie później, już po rewizji.

To było takie najbardziej stresujące dla mnie, jako dla młodej dziewczyny. Pamiętam, że wszyscy byli starsi, a ja najpierw byłam sama, a później tylko z mamą.

Nasze wspomnienia

Bardzo dobrze wspominam tamte czasy i nasze środowisko. Często opowiadam o nich moim córkom, które mówią, że mam co opowiadać, bo one chyba nie będą miały co dzieciom opowiadać. A one chętnie słuchają tych opowieści.

Zawsze podczas wszystkich naszych spotkań cieszyliśmy się sobą. Nawet teraz, jak do siebie dzwonimy czy ze sobą rozmawiamy, to wspominamy ten czas, że to było dla nas fantastyczne. Jakoś tak czujemy się ze sobą zżyci, nawet jeszcze dzisiaj. Jakoś mocno została w nas ta więź, takie poczucie, że jesteśmy ze sobą naprawdę razem. Wzrastaliśmy razem, gdzieś jeździliśmy razem, chodziliśmy na pielgrzymki. To dawało nam takie poczucie, jako młodym ludziom, że mieliśmy wokół siebie pewnych, dobrych znajomych, na których zawsze można było liczyć. To było coś wspaniałego. Były przecież wśród nas też różne młodzieńcze miłości i różne uniesienia. To miło się wspomina. Zostaje zawsze jakieś wspaniałe wspomnienie.

Nie żałuję niczego. Mogłabym być może bardziej doświadczona w tamtym czasie, mogłabym coś więcej wiedzieć – może, ale mimo wszystko nie mam wyrzutów sumienia. Czuję się taka, no nie powiem, że dumna, że niczego nie zawaliłam, nikogo chyba nie skrzywdziłam – czy to swoim zachowaniem, czy kontaktem. Myślę, że takie miłe wspomnienia mimo wszystko zostają i zostały również we mnie. Mimo wielu trudności, bo łatwo nam nie było, bo przecież wiem, że inni byli zwalniani ze szkoły, byli zatrzymywani czy zamykani przed maturą. No i też tak się człowiek zastanawiał, jak oni sobie poradzą. Ale wspieraliśmy się chyba razem. Czasami doświadczałam takich pozytywnych przeżyć, bo to wszystko robiło się tak szczerze, tak naprawdę szczerze, z taką dobrą świadomością. Mieliśmy do tej działalności takie dobre nastawienie. Pewnie dlatego dzisiaj mamy takie dobre wspomnienie tego wszystkiego.