Po ukończeniu szkoły podstawowej rozpoczęłam naukę w I Liceum w Gorzowie. W liceum poznałam bardzo fajnych ludzi. Tu zaczęliśmy tworzyć własne środowisko. Interesowałam się wtedy m. in. historią. Ale dopiero w liceum dowiedziałam o Katyniu i innych, do tej pory nieznanych mi, zdarzeniach z naszej historii. Chodziłam na kółko historyczne. To z pewnością miało wpływ na moje późniejsze zaangażowanie się w działalność RMN-u.

Drugim takim ważnym źródłem tego zaangażowania było harcerstwo. Miałam szczęście spotkać w liceum takie osoby jak Basia Hrybacz, która chodziła ze mną do klasy, a jej tato w stanie wojennym został aresztowany i skazany. Poza Basią była jeszcze Beata Borcz i później Alicja Ciebielska. Później wspólnie stworzyłyśmy żeńską drużynę harcerską, 7 GDH. Nasza praca w harcerstwie zaczęła się w drugiej klasie liceum. Wyjeżdżałyśmy do Warszawy na spotkania czy też zloty ogólnopolskie. Bo w Gorzowie nic jeszcze nie było, tylko to grupowe harcerstwo HSPS-owskie, które nagle tak jakby zniknęło. Ono było obowiązkowe w pierwszej klasie. Wtedy wszyscy, tak jak w klasach stali, tak należeli. A potem po prostu zajęliśmy się tworzeniem niezależnego harcerstwa na terenie ogólniaka. Chcieliśmy wrócić do pierwszych wzorców dawnego harcerstwa. Te nasze wyjazdy do Warszawy i kontakty z harcerzami z większym doświadczeniem i lepszymi ośrodkami, to przyczyniło się do rozwoju tutejszych „siódemek” w I LO i 230 męskiej drużyny harcerskiej, a także „szóstek” żeńskich i 23 drużyny męskiej w II LO. Czasy harcerstwa były dla mnie jednocześnie równoznaczne z politycznym dojrzewaniem.

O moim zaangażowaniu zadecydowało więc zarówno zainteresowanie historią, jak i fascynacja tym prawdziwym, przedwojennym harcerstwem. To wszystko łączyło się też z wartościami religijnymi, które wyniosłam z domu. Ale zetknęłam się też w liceum z takimi ważnymi dla mnie osobowościami gorzowskich księży, którzy opiekowali się harcerzami, uczniami i studentami. Osobiście nie poznałam tak szybko księdza Andrzejewskiego, jak na przykład te starsze roczniki w ogólniaku, bo oni nawet mieli z nim religię. My z kolei mieliśmy katechezy z księdzem Tadeuszem Kondrackim, który wywarł na nas ogromny wpływ. A później nasze środowisko harcerskie przeszło pod opiekę kapucynów, przy „białym” i „czerwonym” kościele. Później były piesze pielgrzymki do Częstochowy. Te wszystkie środowiska się tak jakby przeplatały.

Po sierpniu 1980 roku zaczęliśmy tworzyć własny samorząd szkolny, który upomniał się o krzyże. I zostały one w naszej szkole zawieszone. Pamiętam ten dzień, kiedy wreszcie się udało i można było zawiesić krzyże w szkole. Po mszy świętej na Mieszka I przeszliśmy takim pochodem (o ósmej rano czy koło dziewiątej) do ogólniaka, gdzie dyrektor przyjął nas wszystkich jako taką wielką grupę. Pierwszy krzyż został oficjalnie zawieszony koło popiersia Kościuszki, a potem zawiesiliśmy krzyże w poszczególnych klasach.

Później był stan wojenny. Internowania i aresztowania niektórych rodziców uczniów naszej szkoły. Zaczęły pojawiać się ulotki i niezależna prasa. Najpierw był „Feniks”, a pod koniec naszej czwartej klasy pojawił się, tuż przed maturą, „Szaniec”. W RMN-ie początkowo zajmowałam się kolportażem tego pisma. W tę działalność wciągnęła mnie Basia Hrybacz.

Po liceum zaczęłam pracę w Gorzowie, a po roku przeniosłam się do Poznania, gdzie pracowałam w szkole i studiowałam zaocznie teologię.

W Poznaniu dodatkowo prowadziłam bibliotekę z nielegalnymi wydawnictwami. Trwało to do 1989 roku. Zawsze byłam także związana z naszym gorzowskim środowiskiem w Poznaniu, które organizowało protesty, m. in. przeciwko Klempiczowi i strajki studenckie w 1988 roku.

Mimo że mieszkam obecnie w Stanach Zjednoczonych, to przyjaźnie z tamtego okresu pozostały wciąż żywe. Nadal utrzymuję kontakty z osobami z naszego środowiska.