MRO i deklaracja Piotrka

Włączenie się przeze mnie w działalność opozycyjną związane było z atmosferą, panującą w moim domu. Wpłynęli na to moi rodzice i wartości, które mi przekazywali. Można powiedzieć, że ten antykomunizm był u mnie w domu od dziecka. Często słuchaliśmy także Radia Wolna Europa. Właśnie na tym budowałem moją świadomość. Drugim takim ważnym czynnikiem było to, że trafiłem w dobre, przykościelne środowisko. Spotkałem tam Olka i Ryśka Popieli, z którymi miałem kontakt także w szkole. Ponadto byliśmy razem w klubie sportowym AZS Gorzów, w sekcji lekkoatletycznej. Uprawialiśmy skok o tyczce.

Po wprowadzeniu stanu wojennego zdaliśmy sobie sprawę, że Polska potrzebuje pomocy. Mieliśmy poczucie, że każdy powinien się włączyć w działanie przeciwko stanowi wojennemu, przeciwko panującemu systemowi komunistycznemu.

Od września 1982r. rozpocząłem naukę w Liceum Elektrycznym. Do tej klasy chodzili ze mną między innymi Krzysiek Baraniak i Paweł Cichoń. Krzysiek Baraniak zaproponował mi w szkole przystąpienie do organizacji o nazwie Młodzieżowy Ruchu Oporu. Przekazał mi, że ta działalność miała polegać na kolportowaniu ulotek i malowaniu napisów. Oczywiście bardzo chętnie się zgodziłem. I to był wrzesień lub październik 1982 roku. Zbliżała się wtedy rocznica 11 listopada, Święta Niepodległości Polski i właśnie wtedy miała być pierwsza nasza akcja – mieliśmy rozrzucać ulotki w centralnych punktach miasta. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było, ale na kilka dni przed tą rocznicą dostałem ulotki i szykowałem się do ich kolportażu. Ulotki schowałem w domu, ale miałem takiego pecha, że przed pierwszą akcją, której nie zdążyłem jeszcze przeprowadzić, wcześnie rano, chyba nawet przed godziną szóstą, był łomot do drzwi i przyszli esbecy[1]. Oczywiście domyśliłem się od razu, że przyszli do mnie. W trakcie przeszukania znaleźli te ulotki. Miałem wtedy 16 lat, byłem nieletni. Zabrali mnie na Kwiatową i tam przesłuchiwano mnie. Można powiedzieć, że wtedy nie doznałem jakichś większych represji. Nie bito mnie, a tylko straszono „poprawczakiem” – mówiono mi, że będę za to miał dwa lata „poprawczaka”. Zamknięto mnie i innych kolegów na 48 godzin. Pamiętam, że zamknęli m.in.: Krzyśka Baraniaka i Pawła Cichonia z mojej klasy, a z mojego rocznika, z „Mechanika”, Zbyszka Bierkę. Przetrzymywali nas po tych przesłuchaniach na Izbie Dziecka, która mieściła się przy dawnej ul. Armii Czerwonej (obecnie – Aleja Konstytucji). I o tyle było fajnie, że byliśmy tam wszyscy razem. Byli z nami też Piotr Niewiarowski i Piotr Kukucki. Z tamtej krótkiej odsiadki, która trwała 48 godzin lub trochę dłużej, utkwiła mi najbardziej deklaracja Piotrka Niewiarowskiego, który stwierdził, że jak tylko wyjdzie, nie zaprzestanie tej działalności opozycyjnej. Mówił, że będzie dalej ją kontynuował i rozwijał. Do dziś pamiętam, że przez tę deklarację Piotrek zaimponował mi najbardziej z tych wszystkich osób.

Cicho w ciemni

Po wyjściu z tego aresztu wróciłem do szkoły. I żadnych innych represji wtedy nie było poza „rozmowami wychowawczymi” z wychowawcą i dyrektorem szkoły. Po kilku miesiącach odbyła się sprawa w sądzie i zostaliśmy skazani – ja na dozór kuratorski. Z ramienia SB sprawę tę nadzorował p. Neumann. I to właściwie był koniec tego pierwszego epizodu opozycyjnego. Na jakiś czas nastąpiła przerwa w mojej działalności. Znałem braci Popieli, dalej trenowaliśmy skok o tyczce, dalej byłem w środowisku kościelnym, zbliżyłem się też do harcerzy skupionych wokół Andrzeja Karuta, naszego starszego kolegi. On miał też duży wpływ na kształtowanie się naszych postaw. W wolnym czasie jeździliśmy do lasu na różne spotkania, w trakcie których Andrzej nas uświadamiał. Mówił nam o historii, o Polsce, o harcerstwie. I to w nas wzmacniało poczucie patriotyzmu.

Niespełna rok później powstał Ruch Młodzieży Niezależnej, będący kontynuacją MRO. Nie pamiętam dokładnie, kto zaproponował mi działalność, ale wydaje mi się, że zaangażowali mnie Rysiek i Olek Popiel. Zapytali mnie czy przystąpię do tego Ruchu. I przystąpiłem. Działalność miała polegać na malowaniu napisów na murach i rozrzucaniu ulotek. Ja miałem zająć się głównie rozwijaniem kolportażu w Zespole Szkół Elektrycznych, a przy okazji rozwijać kolportaż w sąsiadującej szkole – w Zespole Szkół Mechanicznych. W „Mechaniku” kolportażem zajmował się Arek Berdowski i kilku innych kolegów, m. in. Jarek Nowak.

W tym początkowym okresie najbardziej przyjaźniłem się z Olkiem Popielem. Robiliśmy też zdjęcia opozycyjne w ciemni przy kościele na ul. Warszawskiej. Robiliśmy tam również znaczki okazjonalne. W tym czasie Lech Wałęsa dostał Nagrodę Nobla, więc wykonywaliśmy z pleksy znaczki z jego podobizną. Najpierw robiliśmy zdjęcia, potem cięliśmy je na kawałki i przyklejaliśmy do pokrojonej pleksy, doklejając też szpilkę. Sprzedawaliśmy te znaczki, a pozyskane pieniądze przekazywaliśmy na działalność Ruchu. W tej ciemni raz lub może dwa miałem też przyjemność drukować „Szańca”. Drukowałem z Olkiem Popielem. I na krótki czas zachodził nawet do nas Marek Rusakiewicz. Raz chyba też był Krzysiek Sobolewski. Zachowywaliśmy się w tej ciemni tak cicho, że któregoś razu księża pozamykali wszystkie pomieszczenia i wychodziliśmy przez okno, po piorunochronie.

Poza tym organizowałem także kolportaż ulotek, zwłaszcza przed rocznicami, np. przed obchodami związanymi z Konstytucją 3 maja. Organizowałem wtedy kolportaż pod kościołami w Gorzowie i kilku innych miejscowościach. Nawoływaliśmy do uczestnictwa we mszy św. z okazji 3 maja i w manifestacji.

Mieliśmy również dostęp do prasy z innych miast, w tym z Warszawy. Ważną dla nas lekturą w tamtym czasie była taka broszura „Mały konspirator”, dzięki której wiedzieliśmy, jak się zachowywać w czasie przesłuchań, rewizji i innych kontaktów z esbekami.

Akcja w Słubicach i pobicie

Dla mnie ważnym wydarzeniem była akcja, którą zorganizowałem w trakcie Spartakiady Młodzieży w Słubicach. To było w maju lub czerwcu 1983 lub 1984 roku. Pojechałem do Słubic z kolegą, Jarkiem Faściszewskim. Postanowiliśmy, że damy o sobie znać. Pewnego wieczoru, dzień przed rozpoczęciem spartakiady, wymalowaliśmy miasto kotwicami Polski i Solidarności Walczącej. Wiedzieliśmy, że będzie wtedy dużo młodzieży. Wymalowaliśmy stadion olimpijski i wiadukt przed wjazdem do tego stadionu. W trakcie tej akcji rozciąłem sobie głowę i musiałem mieć ranę zszywaną w szpitalu. Po tym wydarzeniu wróciliśmy do Gorzowa i doszły do mnie takie sygnały od Jarka Faściszewskiego, że esbecy byli w sekcji AZS-u w Gorzowie z pytaniami o listę uczestników tej spartakiady. Oczywiście domyślałem się, o co może chodzić i byłem już przygotowany, że po pewnym czasie dojdą do mnie. I tak też się stało. Po kilku dniach, w niedzielę rano ok. godz. 9, zapukali do mnie esbecy[2]. Oczywiście z jednej strony byłem przygotowany na ich wizytę, ale z drugiej wystraszony. I zrobili mi przeszukanie. Miałem już skończone 18 lat i byłem uświadomiony, jak mam postępować. Podczas przeszukania nic u mnie nie znaleźli, ale trochę mi nabałaganili. Zwróciłem im uwagę, żeby po sobie posprzątali, żeby zrobili porządek. Wśród nich był porucznik Zakrzewski, tzw. „Zaporożec”. Tak go nazywaliśmy, bo jeździł w tym czasie żółtym samochodem marki „Zaporożec”. I to on powiedział mi prosto w oczy, że u mnie w domu nie ma warunków do rozmowy, ale że za godzinę to oni już będą inaczej rozmawiać. Domyślałem się, że rozmowa będzie bardziej poważna, ale nie przypuszczałem, że aż tak „poważna”.

Zawieźli mnie na ul. Kwiatową. I pierwsze przesłuchanie, jakie się wtedy odbywało, było w pokoju, na którego drzwiach, jak pamiętam, wisiała tabliczka: „Zastępca Naczelnika”. Na pierwsze przesłuchanie wszedł funkcjonariusz o śniadej cerze, z wytatuowanym ramieniem. Nazwiska wtedy nie znałem. Nosił srebrny łańcuszek z jakąś podkową. Prawdopodobnie był to porucznik Ratajczak. Pytał mnie o to, co robię, skąd dostawałem materiały. Oczywiście na żadne z jego pytań nie odpowiadałem. Na „dzień dobry” powiedział mi, że zepsułem mu niedzielę, bo był na wypoczynku nad jeziorem i został przeze mnie ściągnięty specjalnie na to przesłuchanie. Nic mu nie odpowiedziałem. Nagle szarpnął mnie za włosy i jednocześnie bił mnie po brzuchu i po twarzy. Po twarzy tak mnie bił, że spuchły mi wargi. A jak uderzał w brzuch, nie mogłem złapać powietrza. Działo się to tak szybko – równocześnie ciągnął mnie za włosy i bił. A ja nie wiedziałem, co się dzieje. Nie odpowiedziałem mu na żadne pytanie i nie przekazałem żadnych informacji. W końcu dał mi spokój. To przesłuchanie mogło trwać około godziny lub dwóch. Po tym czasie zawieziono mnie na „dołki”.

Na „dołkach” panowały straszne warunki. Trafiłem na celę, w której było sześć osób. Tam była taka duża „prycz” z desek, trzy- czy czteroosobowa. Ja, jako najmłodszy, leżałem oczywiście na podłodze przy samych drzwiach. Pamiętam, że było dosyć zimno i ciasno, i ciemno, i oczywiście mało komfortowo. Następnego dnia wzięto mnie na kolejne przesłuchanie, ale tym razem przesłuchiwano mnie w innym pokoju, na pierwszym piętrze. Tego dnia przesłuchiwał mnie pan porucznik Zakrzewski („Zaporożec”), który był u mnie w domu na rewizji. Oczywiście zadawał dużo pytań, na które nic nie odpowiadałem. Byłem wtedy tak zdeterminowany, że przygotowałem się na miesiące, a może nawet na lata więzienia. Miałem taką świadomość, że oni już dużo o mnie wiedzą – może ktoś coś o mnie powiedział, po prostu czułem, że przede mną trudny czas. I oczywiście nic nie mówiłem. Zakrzewski poprosił wtedy do pokoju jeszcze jednego funkcjonariusza – „Rudiego” (tak go nazywaliśmy) – porucznika Zdzisława Jaszczowskiego. Obaj zadawali mi pytania. Jaszczowski siedział w tym czasie przy oknie, na krześle za biurkiem. Jaszczowski przyszedł z białą pałą i kazali mi ściągnąć buty, położyć ręce na biurku, nogami oprzeć się na krześle. Byłem skierowany twarzą do Jaszczowskiego, a Zakrzewski lał mnie coraz mocniej pałą. Początkowo zacząłem krzyczeć, a później wyć. Było to bardzo bolesne. W pewnym momencie w odruchu samoobrony zerwałem się i naskoczyłem na bijącego mnie Zakrzewskiego, z rękoma uniesionymi do góry, ale się powstrzymałem. Zdziwiłem się, bo wyglądało na to, że się nawet przestraszył. I wtedy przestał. A Jaszczowski, siedząc naprzeciwko mnie, dawał sygnały, kiedy mnie bić, a kiedy przerywać bicie. I on zadawał mi wtedy kolejne pytania. To przesłuchanie oczywiście zakończyło się dla nich niczym. Ale tak mnie zlali po tych pietach, że kiedy wyprowadzali mnie do samochodu, aby odwieźć do aresztu, ledwo szedłem i to na palcach. Nie mogłem w ogóle stanąć na pięty.

Pamiętam jeszcze inną nieprawdopodobną metodę, jaką zastosowano wobec mnie, nie pamiętam czy to było przed tym pobiciem, czy po nim. Zostawiono mnie w pokoju, a ja słyszałem tam za drzwiami jakby odgłosy z innych przesłuchań. Były to nieprawdopodobne krzyki i jęki. W pokoju byłem wtedy sam. Do dzisiaj nie wiem czy to były autentyczne odgłosy z przesłuchania, w czasie którego kogoś bito, czy podstawiano magnetofon z taśmami. W każdym bądź razie była to też forma presji, która miała mnie złamać. Nie ukrywam, robiło to na mnie bardzo duże wrażenie. Do dzisiaj pamiętam te jęki i krzyki. Nic jednak im nie pomogło, nic nie powiedziałem, nikogo nie „sypnąłem”. I po niespełna trzech dniach wypuszczono mnie. I byłem zadowolony, szczęśliwy, że to tak szybko.

Później, po latach, już w wolnej Polsce, był taki program w telewizji gorzowskiej „Vigor” (już dziś nie istnieje) na temat przemocy stosowanej przez SB. Występował w trakcie tego programu pan Zdzisław Jaszczowski, który stwierdził, że SB takiej przemocy w czasie przesłuchań w Gorzowie nie używała. Szkoda, że nie oglądałem tego programu od początku. Właściwie to powinienem to sprostować, bo czyżby Jaszczowski zapomniał, że uczestniczył w przesłuchaniu, kiedy bito mnie pałą po piętach.

W tym czasie, kiedy siedziałem na „dołkach”, była to większa akcja esbeków, bo zatrzymano kilka innych osób. Zatrzymano m.in. moją koleżankę, Margaretę Beiger[3]. Mówiła mi, że też była przesłuchiwana i na nikogo nic nie powiedziała. Ale na „dołkach” w nocy wchodził do jej celi mężczyzna i w różny sposób, wypowiadając dziwne teksty, dawał jej do zrozumienia, że zrobi jej jakąś krzywdę. Celem tego było złamanie jej, chciano na niej wymóc zeznania przeciwko kolegom. Oczywiście nic nie powiedziała.

To było jedno z ważniejszych moich doświadczeń. I nie ukrywam, że wychodząc z tego aresztu byłem z siebie dumny.

Akcja w Budowlance

Pewnego razu, prawdopodobnie w czerwcu, razem z Jarkiem Faściszewskim, wymalowaliśmy szkołę na Okrzei – Zespół Szkół Budowlanych. Było to około godziny 13. Chciałem wtedy zrobić niespodziankę dla moich kolegów – Rysia i Olka Popieli. Oczywiście nic im o tej akcji nie mówiliśmy. Myślałem, że są w szkole, ale później okazało się, że ich nie było. Z Jarkiem Faściszewskim wymalowaliśmy znakami Polski Walczącej i Solidarności Walczącej dwa piętra: parter i pierwsze piętro. Akcja zakończyła się z naszej strony dużym powodzeniem. Zdążyliśmy wszystko wymalować i nikt nam specjalnie nie przeszkodził. Ktoś tam wyszedł, ale jakby nie zwrócił na nas uwagi. Niestety skutkiem tej akcji było to, że Rysiu i Olek zostali posądzeni o wymalowanie tej szkoły, bo okazało się, że nie tylko byli nieobecni w szkole, ale i nie mieli „alibi”. Ostatecznie wyrzucono ich ze szkoły. Musieli niestety przez dłuższy czas szukać innej szkoły, gdzie mogliby dokończyć naukę. Szukali szkoły o profilu budowlanym i nie mogli takiej szkoły znaleźć w naszym województwie. Znaleźli gdzieś daleko, koło Warszawy. [skonfrontować z Olkiem]

Inną taką naszą akcją było pomalowanie siedziby „Solidarności” przy ul. Krajowej Rady Narodowej (obecnie Borowskiego). W tej akcji brali też udział Olek Popiel i Marek Rusakiewicz. Było to w niedzielę wieczorem. Malowaliśmy farbami w aerozolu.

Nie żałuję

Nie żałuję z tamtego okresu żadnej chwili, bo to był taki ciekawy czas, a nie każdemu jest dane żyć w takich czasach. Przeżyłem stan wojenny i komunizm. Jak był ten komunizm, to nie zdawałem sobie sprawy, że ten komunizm może upaść. Ten czas, stan wojenny, to był okres, w którym mogłem się jakoś kształtować, formować i mieć określony kręgosłup. A dziś, tak mi się wydaje, wielu młodym ludziom tego brakuje. To było budowanie na Kościele, przyjaźni, lojalności wobec kolegów i uczciwości. I to jest najważniejsze, co z tamtych czasów wyniosłem. Do dzisiaj, chociaż rzadziej się spotykamy, nadal jesteśmy kolegami i przyjaciółmi.