Przeciwko składowisku

Pierwsza wpadka i początki działalności

Pierwszy raz wpadłem z Ryśkiem Druciem, który też miał taki krótki epizod. Do konspiracji wciągnął go Tomek Bicki, od którego dostał ulotki. Rysiek powiedział do mnie: Chodź, pójdziemy je rozrzucić. Ja wtedy nie miałem jeszcze nic do czynienia z konspiracją. To był mój pierwszy raz i od razu zaliczyłem wpadkę! Poszliśmy w wyznaczone wcześniej miejsce, to jest do bloków przy ulicy Bema i tam rozrzucaliśmy te ulotki. Zeszliśmy schodami w dół, a na klatce otworzył drzwi jeden z funkcjonariuszy SB, który tam mieszkał i przedstawił się nam jako „kapitan Pasek”. Później okazało się, że cały ten blok zamieszkiwali funkcjonariusze milicji i esbecji. A my, nie wiedząc o tym, zrzucaliśmy ulotki z okna na klatce schodowej z góry, z ich bloku! Zatrzymali nas na 48 godzin i mieliśmy sprawę przed kolegium ds. wykroczeń. Skończyło się grzywnami za „zaśmiecanie miasta” . Wcześniej oczywiście przesłuchiwali mnie esbecy, ale niewiele mogli ode mnie wyciągnąć. Zresztą ja i tak wtedy niewiele wiedziałem. Może i dobrze, że wtedy nic nie wiedziałem, bo może nie dałbym rady i „puściłbym farbę”, bo wtedy oczywiście nie byłem na to przygotowany psychicznie i w ogóle było dla mnie ogromnym zaskoczeniem to, że nasza akcja tak się skończyła. Oczywiście esbecy testowali na mnie swoje stare, wypróbowane metody „dobrego” i „złego” funkcjonariusza. Jak przychodził ten „dobry”, to mówił, że chce mi pomóc, a ten „zły” wyciągnął z kasy pancernej pistolet. Naładował go przy mnie, a następnie położył na biurku – chciał mnie w ten sposób nastraszyć. W tym samym czasie zrobili rewizję u mnie w domu. A mnie wsadzili do celi z jakimś gościem, który mówił, że kogoś pociął żyletką i ostatecznie go zabił. Całą noc nie spałem, bo bałem się, że on może i mi coś zrobić. Bałem się, że on ma żyletkę i że mnie potnie. I zamiast spać, to całą noc czuwałem. Miałem wtedy siedemnaście lat. Właśnie w sierpniu kończyłem siedemnaste urodziny. I dlatego od razu trafiłem na „dołki”, a nie do Izby Dziecka.

Potem, po wyjściu z aresztu, poszedłem na mszę harcerską w kościele św. Krzyża. Wtedy te msze święte były co tydzień i przychodziło na nie dużo ludzi z opozycji. Tam też spotykałem się m. in. z Jarkiem Wojewódzkim. I tak stopniowo zacząłem się włączać w tę działalność. I tak się to wszystko zaczęło.

Później też kiedyś mieliśmy wpadki na rozrzucaniu ulotek. Było to przed katedrą, kiedy rozrzucałem je z Jarkiem Wojewódzkim. Jarek bezpośrednio wbiegł do milicyjnej „suki”, a ja zdołałem uciec. Podobnie też było z Zenkiem Michałowskim, z którym też rozrzucałem ulotki. Ale wtedy śmialiśmy się z niego, bo Zenek ledwo wyszedł z „dołków”, gdzie odsiedział 48 godzin i w tym samym dniu rozrzucaliśmy z nim ulotki, a on też wpadł na patrol milicyjny i nie zdążył uciec. A mi się również tym razem udało. Zenek, mimo że był od nas znacznie starszy, często z nami działał. U niego też czasami drukowaliśmy. Chociaż „mistrzem” w uciekaniu nie był. Z drugiej strony i mistrzowie wpadali, bo przecież Jarek Wojewódzki w tamtym czasie trenował wyczynowo bieganie długodystansowe, a tu, na krótkim odcinku, dał się łatwo złapać. Więcej mnie już nie złapano ani na akcjach ulotkowych, ani na malowaniu. Czym innym oczywiście były akcje protestacyjne na dachach czy to w Międzyrzeczu, czy w Gorzowie, gdzie z góry zakładaliśmy, że nas zatrzymają.

Radio Solidarność

Raz zamknęli mnie za Radio „Solidarność”, za nadawanie audycji. A ja wtedy nie brałem udziału w tej akcji. W tym czasie, kiedy nadawano tę audycję, byłem na imprezie ze Zbyszkiem Żmijskim. Byliśmy tam również z dziewczynami. Jedna z nich była córką zomowca, a druga córką esbeka, który zajmował się tylko sprawami gospodarczymi. Ale my tam balowaliśmy całą noc. To było dokładnie w tym dniu, kiedy nadawano audycję i podczas tej akcji został pobity jeden milicjant czy też esbek. I ten funkcjonariusz ponoć rozpoznał mnie na jednym ze zdjęć, które mu pokazywali. Stwierdził, że uczestniczyłem w nadawaniu audycji na ul. Gwiaździstej i pobiciu go. I zamknęli mnie na „dołki”, gdzie siedziałem chyba sześć dni, bo początkowo nie chciałem powiedzieć o tym swoim alibi. Dostałem już trzymiesięczną sankcję. Nie chciałem mówić o tej imprezie, bo nie chciałem, aby inni mieli problemy przeze mnie, chciałem ich chronić. No, ale zbliżała się pielgrzymka i pomyślałem sobie: Co, ja nie pójdę na pielgrzymkę tylko dlatego, że nie chcę powiedzieć o tej imprezie? I postanowiłem, że o niej powiem, przez co przesłuchiwali m. in. córkę esbeka i córkę zomowca. Dziewczyny złożyły bardzo szczegółowe zeznania z dokładnością co do godzin, a nawet co do minut, bo esbecy sprawdzali czy nie opuściłem tego spotkania np. na czas nadawania audycji. Niestety te dwie dziewczyny obraziły się później na mnie, bo ich ojcowie się wkurzyli. Później im trochę przeszło. Dzięki tym zeznaniom wypuszczono wszystkich zatrzymanych w tej sprawie, bo zeznania tego funkcjonariusza zostały podważone jako niewiarygodne.

Drukowanie

Drukowaliśmy nie tylko „Szańca”, czasami drukowaliśmy także „Feniksa”. Pamiętam takie wydarzenie, kiedy drukowaliśmy zimą na Wieprzycach. Szliśmy po śniegu, bo to było kawałek od pętli tramwajowej i od kościoła na Wieprzycach. W domu, w którym drukowaliśmy, mieszkały dwie rodziny. Tylko jedna z nich wiedziała, że w tym samym domu działa drukarnia, dlatego trzeba było nieźle kombinować, aby ci drudzy się nie zorientowali. A my drukowaliśmy wówczas na ramce i wtedy przypomniał nam się fragment filmu z Charlie Chaplinem, jak pracował w fabryce i miał po cichu przykręcać. Zaczęliśmy się śmiać i dostaliśmy takiej „głupawki”, że nie mogliśmy się powstrzymać, a mieliśmy być cicho. Ale kiedy nie można się śmiać, to chce się śmiać jeszcze bardziej. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Wydrukowaliśmy, co trzeba i poszliśmy, nie zaliczając wpadki.

Wpadkę natomiast zaliczyliśmy z Kazikiem Sokołowskim w Skwierzynie, w szkole. Drukowaliśmy „Sokoła”, na powielaczu. Lokal załatwił nam szkolny konserwator i to on nas „sypnął”. Wpadliśmy w tym samym czasie, w którym drukowaliśmy. I gdy wpadła esbecja, usłyszeliśmy: O Sokołowski „Sokoła” chciał drukować. I „zgarnęli” nas „na gorącym uczynku” . Najpierw byliśmy przetrzymywani w Skwierzynie, a później nas przewieźli, chcieli nam z tego sprawę zrobić. Kazik wziął wszystko na siebie – powiedział, że to on wszystko zorganizował. Parę dni siedzieliśmy. Oskarżyli nas o kradzież powielacza, bo to był powielacz z Kostrzyńskich Zakładów Papierniczych. Pamiętam, że później „skuli” nas, wyprowadzili w kajdankach i zawieźli na przesłuchanie do Gorzowa, a później do Kostrzyna. Śledztwo prowadzili wówczas w Kostrzynie, bo stamtąd był ten powielacz, a nas oskarżano o jego kradzież. Oni chcieli nam zrobić sprawę kryminalną, a nie polityczną.

Na powielaczu drukowałem też z Krzyśkiem Sobolewskim koło Kłodawy, a na ramce drukowaliśmy na Osiedlu Staszica czy przy ul. Fredry u p. Ewy Szkudlarek, która mieszkała tam z synem.

Demonstracja w Gdańsku

Dobrze pamiętam demonstrację w Gdańsku, podczas pielgrzymki Papieża. Tuż po zakończeniu mszy św. na Zaspie wyciągnęliśmy nasze transparenty i okazało się, że znaleźliśmy się na samym przodzie pochodu. Mieliśmy transparent z napisem „Solidarność”, który przedstawiał ludzi idących do Papieża. Trzymali go: Krzysiek Sobolewski, Jarek Wojewódzki, ja i ktoś jeszcze, nie pamiętam kto. Były też inne nasze transparenty: RMN-u i WiP-u. Bo tak naprawdę to my, czyli grupa z Gorzowa, zaczęliśmy wtedy tę demonstrację. Odwróciliśmy się i byliśmy szczęśliwi, że tyle ludzi szło za nami. Chcieliśmy poprowadzić pochód pod Pomnik Stoczniowców, ale nie wiedzieliśmy, jak tam iść, bo nie znaliśmy Gdańska. Krzysiek pytał: Którędy pod pomnik? Później Gdańsk i Warszawa wyprzedzili nas i byli już później przed nami.

Byliśmy bardzo zadowoleni, że tłumy ludzi ruszyły za nami. I szliśmy naprzód, nikt się nie odwracał. W pewnej chwili spojrzeliśmy w tył i zauważyliśmy, że nikogo za nami nie ma. Byliśmy zaskoczeni, zastanawialiśmy się, gdzie się podziali ci ludzie. Przez chwilę myśleliśmy, że pomyliliśmy drogi. Patrzymy, a tu przed nami milicja i ZOMO. No to my „w długą”. Uciekliśmy stamtąd wraz z transparentem, który udało nam się uratować. Cała ta akcja zakończyła się ostatecznie naszymi przesłuchaniami w Gorzowie, ale zatrzymań wtedy już nie było.

Akcja WiP-u w Międzyrzeczu

Jedną z ciekawszych akcji, które zorganizowaliśmy, był protest przeciwko składowisku odpadów radioaktywnych w bunkrach Międzyrzeckiego Rejonu Umocnionego. Pojechaliśmy do Międzyrzecza w kilka osób: Kazik Sokołowski, Jarek Wojewódzki, Krzysiek Sobolewski, Marek i Waldek Rusakiewicz i ja. Po rozrzuceniu ulotek, skierowanych do mieszkańców Międzyrzecza, wszyscy weszli na dach kiosku w centrum miasta, a ja dołączyłem do nich później. Początkowo nie miałem bezpośrednio brać udziału w akcji, bo w tym czasie grożono mi, że jak „coś zbroję”, to wyrzucą mnie ze szkoły. Nie chciałem zaogniać sytuacji i dlatego nie wchodziłem na ten dach. Ale brakowało jednej osoby do trzymania transparentów, Jarek trzymał dwa. W tym czasie dość szybko zebrało się dużo ludzi, milicja stworzyła szpaler, ale ja już nie mogłem wytrzymać, że jestem z boku. Ominąłem szpaler milicji i wskoczyłem na dach. Pamiętam, że ludzie nagrodzili mnie wtedy dużym aplauzem. Nawet nie zastanawiałem się, jakie mogą być konsekwencje, jeśli mnie złapią. Potem, jak zeszliśmy z tego dachu, rzucili się na nas milicjanci i esbecy, ale ludzie nas odbili i ruszyliśmy ulicami Międzyrzecza z naszymi transparentami. Za nami szedł tłum mieszkańców miasta. Naszą spontaniczną manifestację zakończyliśmy w kościele, gdzie zostawiliśmy także transparenty. Później zatrzymali nas i wsadzili na 48 godzin na międzyrzeckie „dołki”. Ale nawet milicjanci w areszcie byli za nami, popierali nas w walce przeciwko temu składowisku. Pierwszy raz miałem tak dobrze w areszcie. Co chwilę się mnie pytali czy coś chcę, co mogą mi dać itp. Jednym słowem „pełna kultura”. Miałem takie poczucie, że oni też są z nami .


Wspomniana akcja miała miejsce 29 VIII 1984. 4 października D. Bernacki został za to ukarany przez kolegium ds. wykroczeń grzywną w wys. 3 tys. zł. W uzasadnieniu wniosku o ukaranie funkcjonariusze SB napisali: „W dniu 29 sierpnia 1984 r. w Gorzowie Wlkp. na ul. Okólnej i Bema, działając wspólnie z Ryszardem Druć zaśmiecił teren ogólnie dostępny, w ten sposób, że z wysokich kondygnacji budynków mieszkalnych rozrzucił papierowe ulotki w ilości kilkuset sztuk, które zaśmieciły ogródki, trawniki i alejki osiedlowe”. SB zebrała 273 ulotki (IPN Sz 05/8 t. 63, s. 68 n).

Wpadka ta miała miejsce 7 XI 1987. Na miejscu zatrzymano Kazimierza Sokołowskiego, Dariusza Bernackiego, Zdzisława Skrzypczaka i Dariusza Lechowicza. Przy zatrzymanych znaleziono i skonfiskowano: powielacz marki Cyklos M-206, 2 matryce powielaczowe z tekstem drukowanego biuletynu, 9 litrów farby drukarskiej, 250 g zagęszczonej farby drukarskiej produkcji francuskiej, 500 g farby drukarskiej produkcji RFN, 6 ryz papieru powielaczowego, 184 egzemplarze najnowszego „Sokoła” i fragmenty zadrukowanych kartek świadczących, że drukowano tu także „Szańca” i „Zeszyty samokształceniowe”. Sokołowskiego i Bernackiego umieszczono w areszcie WUSW w Gorzowie. Dwóch pozostałych zwolniono po przesłuchaniu (nie byli wcześniej notowani). Przeszukano także ich mieszkania, gdzie znaleziono także ulotki. 4 grudnia kolegium ds. wykroczeń przy naczelniku Miasta i Gminy w Międzyrzeczu ukarało grzywnami 4 ww. osoby.

Ta akcja miała miejsce 2 IX 1987.