„Nieoperz”

Ciepły, słoneczny czerwiec i akwarium w pokoju Marka. Akwarium miało wprowadzać spokój, a Waldek twierdził, że jest lepsze niż telewizor i kominek razem wzięte. Nie wiem, co na to rybki. W każdym razie rybki rozleniwiały mnie i Marka, i nie przychodził nam do głowy żaden pomysł, gdzie by się schować. Przyjeżdżał Papież, nastroje powoli odklejały się od dna, opozycja wychodziła na powierzchnię. „Ubole” mogli nas prewencyjnie powyjmować z domów i przechować ze dwa dni na „dołkach”, żebyśmy nie mącili w tłumie. Zasnąłbym przy tych rybkach, ale do Marka przyszła Gośka, więc można było wyjść ze stuporu pogadać o czymś innym.

Cześć. Co teraz robisz? Przerwa w studiach? A gdzie mieszkasz? Chata wolna, bez starych? Popatrzyliśmy z Markiem po sobie: no, to mamy gdzie spać…

Gośka, w zastępstwie swojej siostry, okupowała pięterko nad przedszkolem. Taka skromna służbówka. Ale z Markiem i Gośką zmieściliśmy się tam bez problemów. Zamiast porządnie się upić albo przynajmniej ryczeć patriotycznie przy gitarze, bawiliśmy się hula hop i ping-pongiem.

Marek spał pośrodku. Powiedział, że dla bezpieczeństwa. Do tej pory nie rozumiem, o co mu chodziło. Może teraz wytłumaczy.

Służbówka Gośki była miejscem wybornym, spotykaliśmy się tam coraz częściej i na coraz dłużej. Marek nie był już w tych spotkaniach konieczny. Było dość bezpiecznie. Z służbówki wybraliśmy się na nadwarciańskie łąki, żeby pleść wianki na ślub Ani i Marka… Wiecie, jak pięknie pachnie łąka w czerwcu?

Służbowe mieszkanie, służbowe zdemobilizowane prześcieradła i prywatne transparenty. To też przejaw wiosny: już nie zimowe ulotki o tym, że jeszcze żyjemy, tylko transparenty, że nieoperze okej, a komuna na księżyc. Odurzająca, przechodząca w lato wiosna, pomyłka w nazwie latającego ssaka, nie klep mnie po tyłku, bo będę miała głupie dzieci, potem wyjazd w góry…

Wszystko to nieprawda. Dzieci nam wyszły najmądrzejsze w świecie.

Sznyt wojskowy

Fotka Szweja w mundurze widniała na najstarszych tableau w „Lepszym Ogólniaku”. Szwejo miał pełne prawo do swojej ksywy. Profesjonalne glany, zadzierzysty krok, zupackie zaczepki w stosunku do dziewczyn rozkwitających w kobiety…

Z całego grona pedagogicznego I LO Szwejo był najbardziej odklejony. W gorącym roku 1985, gdy wywalano ze szkoły uczniów i nauczycieli, krążyły opowieści o tym, jak się stawiał. Mnie prawdziwie wzruszył, gdy zatrzymano Adama. Zięcia panu zamknęli, zagaiłem, gdyśmy się mijali na ulicy. Boją się, skurwysyny. Oni już wiedzą, że wszyscy będą wisieli na latarniach. Nie powiem, zamurowało mnie. Nie wszyscy nauczyciele mieli równie koncyliacyjne podejście jak Święta Teresa.

Ale to nie Szweja prosiliśmy o wsparcie, gdy nam z tyłków leciało pierze. Poprosiliśmy prof. Burko, którego tym sposobem skazaliśmy na wylot ze szkoły. Ciekawe czy daliby radę Szwejowi, cała ta czerwona banda? On nie miał opinii dobrego nauczyciela, ale, o dziwo, geografia to chyba jedyny przedmiot, w którym mogę pomagać dzieciom bez zaglądania do książek. Trias, jura, kreda… Kiedyś przymierzałem się do spisania historii szkoły. Moja nieżyjąca już ciotka, absolwentka I LO, wspominała ciemną noc stalinowską, Sodalicję Mariańską i represje co się zowie. Nie jakieś tam dołki, tylko krew i łzy. Namówiłem też Szweja, jako żywą skamielinę, do wspomnień. Do dziś żałuję, że nie zachowały się nawet ogryzki.

Szwejo miał znakomitą rodzinę. Wśród otaczających go kobiet najcieplej wspominam Zośkę. Zośka podejmowała nas, młodziaków gawędzących o rzeczach ważnych, u siebie na pięterku. Podejmowała herbatą Dragon i sernikiem.

Potem, gdy towarzystwo rozjechało się po uniwersytetach, Zośka pozwoliła wleźć sobie na głowę redakcji „Szańca”, tak więc sernik i herbata przypadły mnie i Ewie. Hałaśliwa maszyna do pisania pracowała co tydzień (2 tygodnie?) na pięterku, a na dole Szwejo słuchał Wagnera z czarnych płyt.

Z rękopisami wypocin maszerowałem opłotkami pod okienko Zosi, czujnie starając się zgubić ewentualny ubecki ogon. Czujnie, do momentu kiedy pod Zosi furtą nadziałem się na „ubeka”, migdalącego się z Zośki siostrą. Ona tam na górze rychtuje „łucznika”, ja tutaj z rękopisami, a pomiędzy nami „ubek”.

Trzeba było się wynieść i odpuścić sernik, herbatę i Wagnera.

Wiatr historii i galoty

Chłopcy z Miętnego zainspirowali nas, nie ma co.

Jakieś prowincjonalne Technikum Rolnicze postawiło się komunie i (nie do pomyślenia dziś) zastrajkowało w obronie krzyży zdejmowanych w klasach.

Siedzieliśmy z Jackiem u niego w mieszkaniu – dwóch demiurgów w krótkich spodenkach – i planowaliśmy strajk szkolny, jak się planuje mata w partii szachów po debiucie.

Faktycznie, w szkole kręciło się nieźle. Oczywiście nieźle na tle kraju, w którym nastroje opozycji siadły już wcześniej. Informacje o tym, że w I LO w Gorzowie młodzież wyklaskiwała dyrektorkę albo robiła jaja z akademii na temat Rewolucji Październikowej przebijały się w „Wolnej” z łatwością.

Czuliśmy się trochę jak skrzyżowanie Szarych Szeregów z Filaretami. W którejś rozmowie rzuciłem chyba żartem (ale sam do końca nie pamiętam czy to był żart), że strajk to wyjdzie „rachu-ciachu”, jak kogoś z nas zamkną. Póki co mijały tygodnie, kolportaż prasy w szkole rósł, RMN zaanektował samorząd szkolny, dyrektor Elżbieta dalej kompromitowała siebie i władzę ludową.

No i stało się, w lutym 1985r. „Solidarność” wezwała do strajku, na który przy ówczesnych nastrojach nie było szans. Za to policja polityczna wykorzystała moment, żeby znowu napełnić areszty Moczulskimi, Lisami i Bogu ducha winnymi uczniakami z Gorzowa. Spisano już chronologię tamtych wydarzeń. Rady pedagogiczne, poręczenia, narady, ulotki. Działania nadziemne i podziemne nakręcały się same; komuna, przez swój parszywy charakter, nie mogła odpuścić, my nie mogliśmy opuścić kolegów i koleżanki. Wszystko skumulowało się na wiecu, który udało się zgromadzić w szkolnej auli. Wyleźliśmy na scenę, popatrzyłem po publiczność, która wiedziała, co się za chwilę może wydarzyć. Przyszła, może nie zdeterminowana, ale na pewno wzburzona „komuszym” traktowaniem ludzi. Widziałem też znajome twarze koleżków, którzy mieli za chwilę pisać matury i pchać się dalej, do góry. Nigdy się nie dowiem, co by się stało, gdybym wtedy ogłosił strajk. Zamiast tego zacząłem zbierać podpisy pod jakąś kolejną petycją. Demiurgowi zatrzęsły się portki.