o, czym żyło się 30 lat temu, pozostaje w naszej pamięci, ale jest gdzieś zepchnięte… Gdy zaczynam wspominać dawne dzieje, przypominają się tylko fragmenty jakichś zdarzeń, rozmów, spotkań czy konkretnych sytuacji. Bardzo ubolewam nad tym, że nie pamiętam imion wielu ludzi, znajomych, z którymi się kiedyś miało dość dobry kontakt (to tylko mała dygresja). Może lepiej o tym, co pamiętamy, co czasami wywołuje uśmiech…

Na pewno czasy bycia w „ogólniaku” (I LO) okazały się bardzo ważne. Tyle się wówczas działo w moim otoczeniu, szczególnie w klasie maturalnej (rok szkolny 1984/85). Pamiętam czas studniówki, przygotowania, radości, ogólnej wesołości, a w krótkim czasie po tym: aresztowania i to kogo (?!) – kolegów i koleżankę z klasy i szkoły. Straszne zrobiło to na nas wrażenie. Byliśmy zszokowani, zdumieni i oczywiście narastał w nas tym większy opór i niechęć do władzy w ogóle, ale i do ówczesnej dyrekcji za to, na co pozwalała: na przychodzenie funkcjonariuszy SB i zabieranie ludzi z lekcji na przesłuchania, przetrzymywanie po 48 godzin, rewizje i zastraszanie. Ale też wsparcie nauczycieli, ulotki, „Sokół” i znowu konsekwencje. Straszne, smutne…

Później nieco „odpuścili”, dostarczając wezwania (szkoda, że nie zachowałam tego druczku). Z samego przesłuchania niewiele pamiętam, może głupią uwagę, że przyszłam bez szczoteczki do zębów. Może i lepiej, żeby „nie karmić się” złością sprzed lat. Co nie znaczy zapomnieć zupełnie. Nawet nie wiem, jak minął czas do egzaminu dojrzałości. Za to pamiętam, że naszą koleżankę, Beatę Szrejder, wypuszczono z aresztu dopiero po pisemnym etapie matury. I to było wredne, ale niestety prawdziwe. Szymon Wieczorek i Jacek Pieczyński również wylecieli z „wilczym” biletem.

Często we wspomnieniach pojawiają się migawki z pielgrzymek organizowanych na Jasną Górę, które też były formą manifestacji, nas młodych – zbuntowanych, na otaczający nas świat, na absurdy komunistycznej rzeczywistości.

„Brązowa” skupiająca się przy „Białym Kościółku”, to nie tylko nazwa grupy pielgrzymkowej. To był cały ruch ludzi bardziej lub mniej zaangażowanych w RMN, a nawet tych sympatyzujących.

Czas pielgrzymowania, to chyba czas prawdziwego dorastania, rozmów „na poważnie”, ale też żartów bez końca. Prym wiodły w tym dwie pary bliźniaków, czyli bracia Popiele i Sychle („Ciutki”).

Czasami wraca do mnie z uporem piosenka-rymowanka (oczywiście z podtekstem), którą wszyscy znają, nie może być inaczej, a brzmi:

Przejazd kolejowy

dla grupy „Brązowej”

wcale nie przeszkadza

tak jak władza!

            Później z kolei studia. Wyjazd do Szczecina, nawiązanie kontaktów ze „Szczecińskim Ruchem Młodzieży Niezależnej”, czyli Federacją Młodzieży Walczącej, dzięki Markowi Rusakiewiczowi. Wymiana „bibuły”.

O dziwo! Byli oni tak samo bliscy, jak nasi gorzowianie. Chyba wspólnota poglądów, myśli i niezgoda na komunistyczne wymysły nas zbliżała. Zawiązywały się nowe przyjaźnie. Wiedzieliśmy, w którą stronę podążać…

            Z perspektywy czasu widzę, jak duży wpływ na nas, młodych, miały tamte lata. Teraz możemy się cieszyć, że w takich czasach dorastaliśmy, bo one nas wzmocniły.