Propozycja Kazika

Jesień 1988 r. We wrześniu zacząłem II klasę w II LO w Gorzowie. W październiku kończyłem 16 lat.

Pewnego dnia na podwórku przed moim blokiem przy ul. Marcinkowskiego 1 na Osiedlu Staszica w Gorzowie zjawił się Kazik Sokołowski. Zachęcał mego brata Marka (17 lat) i mnie do wstąpienia w szeregi RMN. Kazik był skuteczny i dla nas wiarygodny. Może dlatego, że mówił z wielkim przekonaniem i miał już za sobą dużą opozycyjną przeszłość. Poza tym, był od nas kilka lat starszy, co dla takich nastolatków jak my chyba nie było bez znaczenia. Nie pamiętam już treści naszej rozmowy. Wystarczyła, abym z bratem Markiem na ostatnie dwa lata działalności RMN zaangażował się w jego działalność. I to była dobra decyzja.

Propozycja Kazika padła na podatny grunt. Marek poznał Kazika na pieszej pielgrzymce z Gorzowa do Częstochowy w sierpniu 1988 r. Po powrocie z pielgrzymki do Gorzowa Kazik nie tracił czasu i odnowił kontakt z Markiem. Skoro byłem na podorędziu, też załapałem się do RMN-u.

Nie pamiętam, abyśmy mieli jakieś wahania, aby się zaangażować. Z dzisiejszej perspektywy patrząc, po blisko 35 latach, gdy piszę te wspomnienia, widzę, jak byliśmy nieświadomi konsekwencji, które mogły się z tym wiązać. Może to i dobrze, bo inaczej może nie zrobilibyśmy tego kroku. Bali się trochę jedynie nasi rodzice, ale nie sprzeciwiali się.

Tradycje rodzinne

Dlaczego zaangażowałem się? To było bardzo spontaniczne. Byłem wychowany w tradycji patriotyczno-niepodległościowej.

Dziadek Franciszek, ze strony Taty, jako 19-nastolatek walczył w wojnie polsko-bolszewickiej na froncie białoruskim, w II RP był żandarmem wojskowym w Poznaniu, brał udział w kampanii wrześniowej, a potem jako robotnik przymusowy pracował w Berlinie i górach Harzu. Dziadek był gawędziarzem, bardzo dużo wspominał. Miał na mnie duży wpływ. To gdzieś we mnie zostało.

Drugi Dziadek – Bronisław, ze strony Mamy, ze wschodniej Polski (rejon Stołpce-Naliboki-Iwieniec, woj. nowogródzkie), oddał życie za Ojczyznę razem z Babcią Zofią w roku 1944. Jego brat Jan był w Zgrupowaniu Stołpecko-Nalibockim Armii Krajowej i walczył z bronią w ręku z partyzancką radziecką. A potem – po słynnym rajdzie tego 800-osobowego, dobrze uzbrojonego i doświadczonego w walkach zgrupowania, w czerwcu i lipcu 1944 roku przeszedł z Puszczy Nalibockiej do Puszczy Kampinoskiej pod Warszawę. W połowie sierpnia, jako dowódca jednego z plutonów w czasie Powstania Warszawskiego, brał udział w dwudniowym, ciężkim i bardzo krwawym natarciu na Dworzec Gdański. Zginęło tam wielu młodych chłopców z Kresów. Oddali swoje życie za walczącą stolicę, nawet nie wiedząc, jak wygląda Warszawa.

Z kolei mój Tata Janusz jako 13-letni chłopiec w roku 1944 r. za odmowę odpowiedzi po niemiecku w szkole został ukarany skierowaniem na pracę przymusową u Niemki, 10 kilometrów od domu. W stanie wojennym przynosił podziemną bibułę ze szpitala, gdzie pracował (gorzowskie pismo „Feniks”). W domu słuchaliśmy rozgłośni zachodnich (BBC, Głos Ameryki). Jeszcze w podstawówce trafiły w moje ręce drugoobiegowe książki, jak „Archipelag Gułag” Sołżenicyna czy londyńskie wydanie „Bez ostatniego rozdziału” gen. Władysława Andersa.

Mama Halina urodziła się we wschodniej Polsce, w województwie nowogródzkim (dziś Białoruś). Jako 4-letnia dziewczynka straciła swych Rodziców. Życia pozbawili ich Sowieci w odwecie za zaangażowanie brata jej ojca w AK. Mama była wychowywana przez krewnych. Wspominała wprowadzenie kołchozów i tragiczne tego skutki. Po chwilowej politycznej odwilży 1956 roku można było wyjechać w nowe granice Polski. Mama zdecydowała się na to i jako 17-latka w 1957 roku przyjechała do Wielkopolski. W związku z rusyfikacją nie mówiła już w języku polskim. Musiała się go uczyć od zera. Gdy byłem mały, zwracała się do mnie czasami po rosyjsku. Nie byłem z tego zadowolony. Byłem uprzedzony do tego języka. Pewnego dnia powiedziałem, aby nie mówiła do mnie po rosyjsku. Byłem nierozsądny, bo mimo że Mama podobnie jak ja negatywnie postrzegała komunizm, to tej niechęci nie przenosiła na sam język rosyjski. Dziś mówiłbym dobrze po rosyjsku, a tak musiałem uczyć się tego języka osiem lat w szkole.

Manifestacje i happeningi

To wszystko sprawiło, że nie byłem podatny na socjalistyczne hasła. Tęskniłem za wolną Polską.

System chylił się już ku upadkowi, głównie z powodów ekonomicznych. W sierpniu 1988 r. była fala strajków w różnych częściach kraju. Niedługo debata Wałęsa-Miodowicz w TVP. W tych okolicznościach nie mieliśmy już szansy załapać się na jakąś większą konspirację, ale w kilku akcjach udało nam się uczestniczyć.

Było dwa lata po katastrofie w Czarnobylu. Rok 1988. Władza planowała zbudować elektrownię atomową opartą o radziecką technikę w niedalekim od Gorzowa Klempiczu, w sercu Puszczy Noteckiej. Pomni Czarnobyla nie chcieliśmy tej elektrowni. Nikt wtedy nie myślał o kryzysie energetycznym. Wtedy istotne dla nas było jedynie, aby powstrzymać tę budowę. Dostałem z bratem Markiem zadanie rozklejenia plakatów na klatkach w sąsiednich blokach. Pamiętam, jak z wielkim przejęciem i biciem serca plakatowaliśmy blok przy pobliskiej ul. Matejki. Finałem zaangażowania była wielka manifestacja w Gorzowie w kwietniu 1989 r. zakończona przed Urzędem Wojewódzkim. Mój brat Marek miał na twarzy maskę trupiej czaszki i plakat z napisem „Radioaktywny wiatr rozwieje wszelkie wątpliwości”. Ja też wziąłem w niej udział.

Koniec lat 80. to był też czas popularności wrocławskiej Pomarańczowej Alternatywy i jej ulicznych happeningów. Przejęliśmy ten pomysł w Gorzowie. Zaangażowałem się w dwa tego rodzaju zdarzenia.

Każdy w Gorzowie pamięta komisariat Milicji Obywatelskiej przy ul. Kosynierów Gdyńskich w poniemieckiej willi, obok dzisiejszej biblioteki. Dużą grupą skierowaliśmy się tam z okazji jakiegoś święta, już nie pomnę jakiego – może był to Dzień Milicjanta – i wręczyliśmy obecnym tam milicjantom kwiaty. Nie wiedzieli, co robić.

Pogrzeb PZPR

Drugi happening był trochę bardziej spektakularny. Styczeń 1990 r. przed Domem Handlowym „Kokos” przy katedrze. Właśnie Polska Zjednoczona Partia Robotnicza została rozwiązana i zdecydowała się wyprowadzić sztandar. Chcieliśmy i my jakoś to uczcić. Nie pomnę kto wpadł na pomysł, aby zrobić symboliczny pogrzeb partii, sprowadzając trumnę z napisem „PZPR” do miejskiego szaletu mieszczącego się przed „Kokosem”. O ile pamiętam, wyszliśmy na ulice z trumną z naszego lokalu, z już dziś nieistniejącego budynku przy ul. Strzeleckiej. Po przejściu tych kilkuset metrów przy szalecie nastąpiły przemówienia. Wcieliłem się w rolę ówczesnego działacza PZPR Mieczysława Rakowskiego. W tym celu specjalnie zaczesałem włosy, aby tworzyły mi na środku czoła charakterystyczny dla Mieczysława Rakowskiego trójkąt. Na placu zgromadziło się sporo osób, które przyglądały się temu, co się działo. Później, jak byłem na lekcjach w liceum (byłem w trzeciej klasie), podeszła do mnie pani Suchecka, nauczycielka języka polskiego, i ostrzegła mnie, żebym miał się na baczności, bo była wśród zgromadzonych i słyszała rozmowy obecnych tam funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, którzy bardzo negatywnie przyjęli naszą akcję, odgrażając się nam słownie.

Pewnego dnia grałem w szkole na lekcji wf z kolegami z klasy w piłkę nożną na boisku. Podczas meczu wezwano mnie do dyrekcji szkoły, gdzie jedna z osób z kierownictwa szkoły przeprowadziła ze mną rozmowę ostrzegawczo-zniechęcającą do kontynuowania działalności.

Dziękuję za RMN

W czerwcu 1989 r. dołączyłem do redakcji pisma „Szaniec” razem z Mariuszem Zbanyszkiem, Tomkiem Kluwakiem i bratem Markiem. Napisałem kilka artykułów. O ile pamiętam, dotyczyły one konieczności rozwiązania Służby Bezpieczeństwa i zniesienia kary śmierci. Spotykaliśmy się w naszym lokalu w nieistniejącym już dziś budynku przy ul. Strzeleckiej. W tym czasie zaangażowaliśmy się też w kampanię wyborów czerwcowych 1989 r., pobierając plakaty z siedziby Komitetu Obywatelskiego przy ul. Kosynierów Gdyńskich, które potem rozklejaliśmy na osiedlu.

W tym miejscu chciałbym podziękować Kazikowi Sokołowskiemu, że działał w opozycji oraz zachęcił mego brata Marka i mnie do wstąpienia do RMN. Dobrze wspominam ten czas. Nauczyliśmy się pracować wspólnie, rozmawiać ze sobą. Kształtowało to nasze osobowości, aby być zdolnym do odpowiedzenia na nowe wyzwania, które czekały na nas w dorosłym życiu.