Komuna to zło
Do 7. roku życia z rodzicami i siostrą mieszkałem w jednym, wynajmowanym pokoju w Świebodzinie. Do Międzyrzecza przeprowadziliśmy się w 1972 roku. Mieszkaliśmy wtedy w zwykłym bloku (szczyt szczęścia w PRL-u – dwa pokoje i kuchnia). Do szkoły podstawowej chodziłem również w Międzyrzeczu. Po skończonej podstawówce (1980) rozpocząłem naukę w Technikum Chemicznym w Gorzowie. Jeżeli chodzi o poglądy na całą ówczesną sytuację w Polsce, to miałem je wyraźnie sprecyzowane – komuna to zło. W naszej rodzinie wszyscy tak uważali, nikt nie należał do PZPR-u (Polska Zjednoczona Partia Robotnicza) czy innych podobnych organizacji. Wszystko się wtedy mieszało: o czym innym mówiło się w domu i kościele, a o czym innym w szkole i telewizji. Mój tata był świadkiem wydarzeń w Poznaniu w czerwcu 1956 roku. Widział czołgi na ulicach i strzelanie do manifestujących robotników. Dokładnie wiedziałem, ze wszystkimi szczegółami, co tam się wydarzyło i jak władza ludowa traktuje swoich obywateli.
Chęć działania
Duży wpływ na rozwój mojej świadomości miała obecność podczas „karnawału Solidarności” (1980–1981) w Gorzowie. Wiele można było się dowiedzieć na „żywo” o tym, co tak naprawdę dzieje się w Polsce z atmosfery w mieście: strajki, ulotki, niezależne wydawnictwa, napisy na murach, plakaty, powieszone w tramwajach, autobusach czy w innych miejscach. Propaganda w telewizji zupełnie zakłamywała rzeczywistość. W mniejszych miejscowościach i na wsiach nie było na pewno takiej świadomości. Chęć jakiejś formy działalności zrodziła się we mnie w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku, a więc w chwili wprowadzenia stanu wojennego. W klatce bloku, w którym mieszkałem z rodzicami, dwa piętra niżej, mieszkał przewodniczący międzyrzeckiej „Solidarności” – pan Zenon Werner. Byłem świadkiem jego internowania. Około północy z 12 na 13 grudnia przebudziły mieszkańców gwałtowne hałasy, uderzenia i krzyki. Okazało się, że wyważono drzwi do mieszkania państwa Wernerów i doszło do wielkiej szamotaniny, bo – jak się później okazało – pan Zenon stawiał opór. Wywleczono go, jak dobrze pamiętam, bez butów na mróz i śnieg do milicyjnego samochodu. Wtedy pomyślałem, że trzeba coś robić, bo ten system to naprawdę wielkie bezprawie i zło, a stan wojenny dokładnie pokazuje, ile obchodzi władzę własny naród.
Działalność opozycyjna w Gorzowie była widoczna od pierwszych dni stanu wojennego: strajki w „Ursusie” i „Stilonie”, napisy na murach, ulotki, pierwsze „Feniksy”, a po chwili „Szańce” i oczywiście siłowe rozprawienie się z manifestantami pod katedrą 31 sierpnia 1982 roku. Bardzo ważne były dla mnie też Msze Św. za ojczyznę odprawiane przez ks. Witolda Andrzejewskiego w katedrze. To prawdziwy żywy głos, którego tak nam bardzo brakowało, upominający się o sprawiedliwość i godność. Moje początkowe kontakty z RMN to czytanie „Szańca”, praktycznie od pierwszych numerów. „Szańce” i inne pisma oraz ulotki przywoziłem do Międzyrzecza i przekazywałem znajomym i rodzinie. Zależało mi na tym, aby ludzie widzieli, że i u nas coś się dzieje, a nie tylko w wielkich miastach, takich jak Warszawa, Wrocław czy Gdańsk. Na początku stanu wojennego wpadł mi w ręce „ Mały konspirator” – wydawnictwo podziemne, które było instrukcją działalności opozycyjnej, były tam też cenne wskazówki, np. jak się zachować w razie wpadki czy na przesłuchaniu. Wiedza zaczerpnięta z tej pozycji bardzo się przydała, szczególnie podczas późniejszej działalności.
Kolęda
Okres stanu wojennego był niezwykle przygnębiający. Jako uczniowie też próbowaliśmy się jakoś przeciwstawiać bezprawiu władz. Na znak protestu przeciwko stanowi wojennemu ubieraliśmy się całymi klasami na czarno w rocznicę 13 grudnia. Jednym z ważniejszych wydarzeń z tamtego okresu dla mnie i moich rówieśników była kolęda w internacie.
W styczniu 1985 roku do naszego internatu przy ulicy Czereśniowej z wizytą duszpasterską (kolędą) przyszedł ksiądz Jerzy Gałązka. Kierownik internatu wziął go do siebie do gabinetu i tłumaczył, że nie może dojść do odwiedzin, bo to instytucja państwowa. Wszyscy mieszkańcy internatu, a było nas ponad 200, czekali na tę wizytę. Nie pomogły interwencje samorządu internatu u kierownika. Ksiądz został wyproszony. Kiedy chcieliśmy wyjść na zewnątrz, aby tam się spotkać, kierownictwo zamknęło przed nami drzwi. Postanowiliśmy wtedy wszyscy pójść do pokoi i odbyć kolędę w oknach. Widok był niesamowity i bardzo wymowny. Ksiądz sam przed internatem, a wszyscy mieszkańcy w oknach. Z czterech pięter otwartych okien popłynęła kolęda „Wśród nocnej ciszy”. Wizyta duszpasterska skończyła się błogosławieństwem, a na drugi dzień wszyscy otrzymaliśmy pamiątkowe obrazki z okazji kolędy od ks. Jerzego. Było to wydarzenie bardzo ważne dla wielu mieszkańców internatu. Pokazywało, w jaki sposób system komunistyczny postępuje z wolnością. Doświadczenie to szczególnie ważne było dla uczniów z małych miejscowości i wsi, którzy żyli jakby z dala od dużej polityki. Opis kolędy ukazał się w marcowym wydaniu „Szańca”, był to mój pierwszy tekst w niezależnej prasie. Na drugi dzień ja i moi koledzy z pokoju trafiliśmy na rozmowę do kierownika za zorganizowanie kolędy, groził nam wyrzuceniem z internatu.
„DA”, KIK i MRU
Po zdaniu matury w 1985 roku rozpocząłem naukę w Studium Nauczycielskim w Legnicy. Nikogo tam nie znałem, ale chciałem nawiązać kontakty z tamtejszą opozycją. Trafiłem do Duszpasterstwa Akademickiego prowadzonego przez franciszkanów. Poznałem tam wielu wspaniałych ludzi, którzy myśleli podobnie jak ja i nie chcieli być obojętni na całą tę sytuację w Polsce. Nawiązałem więc kontakt z legnicką opozycją i zorganizowałem kolportaż wydawnictw niezależnych, które były rozprowadzane w Międzyrzeczu. Do Duszpasterstwa Akademickiego zapraszaliśmy na spotkania ludzi z opozycji, rozmawialiśmy o historii Polski, sytuacji w naszym kraju, nauczaniu społecznym Kościoła.
Po zakończeniu nauki w Studium Nauczycielskim w 1987 roku podjąłem pracę jako nauczyciel w Szkole Podstawowej w Międzyrzeczu. W tym czasie uczestniczyłem w spotkaniach Klubu Inteligencji Katolickiej (KIK) w Międzyrzeczu. Klubowi szefował wtedy pan Władysław Klimek. KIK skupiał międzyrzecką opozycję solidarnościową. Na spotkaniach poznałem wiele osób związanych z międzyrzecką Solidarnością, m. in. Hanię Augustyniak.
W maju 1987 roku w Międzyrzeczu zaczęły się manifestacje przeciw składowisku odpadów promieniotwórczych w Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym. Inicjatorem protestów był pan Stanisław Bożek (później poseł RP po wyborach z 4 czerwca 1989 roku). Manifestacje odbywały się w pierwszą niedzielę miesiąca począwszy od maja. Na jednej z manifestacji poznałem Kazika Sokołowskiego. W piątej z kolei, czyli wrześniowej manifestacji wzięło udział bardzo wielu uczestników (nawet do 5000 osób). Podczas tej manifestacji milicja użyła siły. Zatrzymano wiele osób. Również na komisariacie bito uczestników. Wiele osób dostało wezwanie na kolegium. Na ten tydzień, w którym miały być kolegia, grupa najbardziej aktywnych przeciwników składowiska, ze Stanisławem Bożkiem, Hanią Augustyniak i Kaziem Sokołowskim na czele, zorganizowała głodówkę. Protestujący „zamieszkiwali” jedną z salek katechetycznych w kościele św. Wojciecha w centrum miasta, naprzeciw ratusza, w którym urzędowały władze miasta. Głodówka była bardzo ważnym wydarzeniem. Do salki przybywało w tym czasie wielu mieszkańców Międzyrzecza, ale także wielu opozycyjnych działaczy z całej Polski. Był też bp Paweł Socha. Głodujących otaczał opieką bp Józef Michalik, któremu bardzo leżały na sercu sprawiedliwość i godność człowieka w Polsce. Tam poznałem Romka Błaszczaka i Jarka Kubiaka, z którymi tworzyliśmy międzyrzecki RMN.
DOM
W tym czasie rodziło się wiele pomysłów na działalność opozycyjną. Działalność tylko podziemna, tajna nie miała na dłuższą metę powodzenia. Trzeba było szukać przestrzeni, w której można było się spotykać. Przestrzenią taką w całej Polsce był Kościół katolicki. Opozycja ze zdelegalizowanego NSZZ Solidarność w Międzyrzeczu miała swoje spotkania w KIK. Potrzebne było miejsce spotkań dla młodych ludzi. Ponieważ wcześniej działałem w Duszpasterstwie Akademickim, pomyślałem, że może przy kościele stworzyć coś podobnego, gdzie będzie się spotykała młodzież szkolna i pracująca. Początkowo z księdzem Januszem Romanem, a później Zbigniewem Kobusem, tworzyliśmy Duszpasterski Ośrodek Młodzieży (DOM). Od początku w spotkaniach aktywnie działający byli Romek Błaszczak i Jarek Kubiak, nieco później dołączył do nas Marek Grządko. Duszpasterstwo miało charakter formacyjny, dyskusyjny (modlitwa, społeczne nauczanie Kościoła, historia Polski i inne sprawy nurtujące młodych ludzi). Zapraszaliśmy wiele osób spoza Międzyrzecza. Z gorzowskiej opozycji gościliśmy Marka Rusakiewicza i Rafała Zapadkę. Organizowaliśmy również spotkania opłatkowe, pielgrzymki, różne wyjazdy. Jednym z nich był wyjazd do Wrocławia w rocznicę stanu wojennego na spotkanie z opozycją wrocławską m. in. Władysławem Frasyniukiem. Na spotkania przybywało wiele osób, myślących podobnie jak my.
W tym czasie (początek 1988 roku) powstał również nasz międzyrzecki RMN. Romek Błaszczak z Jarkiem Kubiakiem wydrukowali pismo RMN „Korek”. Początkowo redaktorem wiodącym był Jarek Kubiak, późniejsze numery do czerwca 1989 roku redagowałem ja. Teksty na matrycach przepisywała moja siostra, Hanna. Starałem się o to, by zaangażować jak najwięcej ludzi do pisania i zbierania informacji. Staraliśmy się w tym czasie rozszerzać swoją działalność, szczególnie na terenie szkół średnich. Mieliśmy uczniów działających w RMN we wszystkich międzyrzeckich szkołach, ale również w Bobowicku, Skwierzynie, Trzcielu, Rogozińcu i Świebodzinie. Zorganizowałem kolportaż wydawnictw, które przywoziłem z Wrocławia i zaprzyjaźnionego Ruchu Młodzieży Solidarnej z Sulechowa. Wydawnictwa rozprowadzaliśmy wśród młodzieży i działaczy opozycji „solidarnościowej”. Zorganizowałem również bibliotekę książek wydawanych poza cenzurą. Cały zbiór znajdował się na plebanii św. Wojciecha u księdza Leszka Kazimierczaka. Zbiór liczył kilkaset książek. Wypożyczałem je zainteresowanej młodzieży. Początkowo było nas niewielu, ale mieliśmy coraz więcej zwolenników i byliśmy w mieście coraz bardziej widoczni. Nasze „Korki” regularnie pokazywały się w szkołach. Nawet miejscowe ZSMP (Zrzeszenie Socjalistycznej Młodzieży Polskiej) wydało ulotkę, w której „polemizowało” z „Korkiem”. Byliśmy widoczni na kolejnych dniach młodych w Gorzowie i Rokitnie. Mieliśmy swoje transparenty. Wykonałem również dla naszych członków znaczki „RMN Międzyrzecz”. Oprócz „Korka”, wydaliśmy różne tzw. „Dodatki” – spisy książek naszej biblioteki, plakaty. Metodą fotograficzną zrobiłem kalendarz „RMN Międzyrzecz”. Nasze wydawnictwa były również rozdawane na pielgrzymce z Gorzowa i Klenicy do Częstochowy.
Ściśle współpracowaliśmy z międzyrzecką opozycją „solidarnościową”. Na jednym ze spotkań zapytano nas, co chcemy robić, jakie mamy cele. Odpowiedziałem wtedy, że celem jest wolna, demokratyczna Polska. Spotkało się to początkowo z uśmiechami, bo przecież wokół nas pełno SB, milicji, wojska i jeszcze Armia Czerwona, ale po chwili Hania Augustyniak powiedziała, że to właśnie to, o co nam wszystkim chodzi, tylko jest tak odległe, że trudno to nawet wypowiadać.
Po październikowej manifestacji, kończącej głodówkę w sprawie budowy śmietnika odpadów radioaktywnych, władze wycofały się z tej inicjatywy. Zaangażowałem się wtedy w protesty przeciw budowie elektrowni jądrowych w Polsce, a w szczególności w Klempiczu, niedaleko Wronek. Po wydarzeniach w Czarnobylu mieliśmy świadomość tego, jakim zagrożeniem są tego typu inwestycje budowane wg technologii sowieckiej. Organizowaliśmy zbieranie podpisów pod protestami przeciw elektrowniom, seminaria dotyczące zagrożeń, jakie niosą elektrownie jądrowe, rozdawaliśmy ulotki, rozwieszaliśmy plakaty, organizowaliśmy wystawy. Wreszcie doszliśmy do wniosku, że należy zorganizować demonstracje na wzór tej w Międzyrzeczu. Marsze miały odbyć się w tym samym czasie w wielu miejscach. Postanowiliśmy, że demonstracje odbędą się w Gorzowie, Wronkach, Pile i Poznaniu. Międzyrzecki RMN obstawiał Wronki. Przygotowaliśmy akcje ulotkowe oraz transparenty, które miały znaleźć się na demonstracji. Demonstrację spod kościoła pod Urząd Miasta i Gminy we Wronkach prowadził międzyrzecki RMN. Nieśliśmy transparenty i wznosiliśmy okrzyki przeciw elektrowni. W demonstracji uczestniczył S. Bożek oraz RMN-owcy: Roman Błaszczak, Marek Grządko, Jarosław Kubiak, Hanna Mleczak, Mariusz Mleczak, Mirosława Wojciechowska. Po dotarciu przed Urząd Miasta i Gminy przemawiał Wiesław Chossa z Poznania i ja. Mówiłem o zagrożeniach, jakie niosą budowane w bloku wschodnim elektrownie jądrowe. W demonstracji uczestniczyło ok. 1500-2000 osób. Po jakimś czasie władze wycofały się z całego projektu budowy elektrowni jądrowych, nawet tej budowanej w Żarnowcu.
„Czas przyszły” i RMN
W tym czasie należałem również do nowo powołanej organizacji „Czas przyszły”, która wydawała niezależny kwartalnik pod tym samym tytułem. Z naszego regionu należeli do niej również Kazik Sokołowski i Marek Rusakiewicz. Z innych miast pamiętam, że uczestniczył regularnie Jan Rokita, Mariusz Maszkiewicz (później nasz ambasador na Białorusi), Jacek Czaputowicz i wielu innych. Była to organizacja ogólnopolska. Spotkania odbywały się w różnych częściach Polski, m. in. Wrocławiu, Krakowie, Częstochowie, Warszawie. Organizacja zajmowała się szeroko rozumianymi zagadnieniami ekologicznymi (m. in. energetyką jądrową), służbą wojskową i zagadnieniami związanymi z prawami mniejszości narodowych. Na jedno ze spotkań we Wrocławiu do mieszkania Jurka Żurki wpadli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa. Chcieli nas zapakować do samochodów, które obstawiły dom i wywieźć na komisariat. Długa rozmowa i celne argumenty Jana Rokity (prawnika) sprawiły, że zostaliśmy tylko wylegitymowani i mieliśmy opuścić lokal, gdyż „zebranie było nielegalne”. Spotkanie zostało dokończone w innym mieszkaniu.
W czasie działalności RMN Służba Bezpieczeństwa cały czas była aktywna. Dowiadywałem się od znajomych, abym uważał, bo „za tobą chodzą”, a to zatrzymali samochód pana Stanisława Bożka, którym wracaliśmy z jednego ze spotkań w Gorzowie, funkcjonariusze SB również odwiedzali mnie w pracy. Wywołano mnie kiedyś z lekcji do gabinetu dyrektora, a tam funkcjonariusz SB. Zaczął swój monolog o bezsensie naszej działalności w ramach RMN. Był to akurat dzień, w którym Romek Błaszczak i Jarek Kubiak mieli rozdawać ulotki oraz naszego „Korka” w centrum miasta. Mieli przykuć się łańcuchami do słupa, żeby nie zostali od razu zatrzymani. Byłem początkowo pewien, że wizyta w szkole była właśnie w tej sprawie, że o wszystkim się dowiedzieli i cała akcja nie dojdzie do skutku, bo koledzy są już na komisariacie. Gdy zorientowałem się, że SB o niczym nie wie, pomyślałem: Ty nie wiesz człowieku, co ciebie jeszcze dzisiaj o 15:00 czeka! Cała akcja odbyła się, a koledzy byli na komisariacie, ale po wszystkim.
Dostawałem również różne anonimy, a to od niby prawdziwych działaczy RMN o „złym kierowaniu tą organizacją”, aż do takich grożących, że „to się źle skończy dla mnie i mojej rodziny”.
Wolna Polska
Gdy zarysowała się perspektywa częściowo wolnych wyborów 4 czerwca działalność RMN skupiła się na wyborach. Zostałem wtedy pełnomocnikiem do zorganizowania sztabu wyborczego z ramienia „Solidarności” w Międzyrzeczu. RMN skupił swoją uwagę na pomocy w zorganizowaniu wyborów: spotkania, rozwieszanie plakatów, rozdawanie materiałów informacyjnych w mieście, ale i w całym regionie. Młodsi koledzy przejęli wtedy redagowanie i wydawanie „Korka”, ja byłem zajęty komitetem wyborczym. Entuzjazm wśród nas był bardzo duży. Mieliśmy nadzieję, że wreszcie zatriumfuje prawda i sprawiedliwość. Oto spełniało się moje marzenie: Wolna Polska.