Tajne komplety
Późną jesienią 1984 roku mój młodszy brat Andrzej Jastrzębski (ps. „Andrzejek”) wraz ze Zbigniewem Stachowiakiem ps.”Eflodor” lub „Zbychustachu” namówili mnie do wstąpienia do – jak to mówili – „antykomunistycznego harcerstwa”. Była to 23. Gorzowska Drużyna Harcerzy w Gorzowie Wlkp. której drużynowym był „Wodzu” – Jacek Dudziński. Tam poznałem Andrzeja Wołyńca ps. „Guciu” i Mariana Jarmołowicza ps. „Maryś”. W początkowej fazie grupa nasza tworzyła zastęp o nazwie „Vidmo” z Marianem Jarmołowiczem na czele, a w skład którego wchodzili: „Gucio” – Andrzej Wołyniec, „Zbychustachu” – Zbigniew Stachowiak, „Andrzejek” – Andrzej Jastrzębski, Łukasz Pogorzelski, „Mały” (nazwiska i imienia nie pamiętam) i ja -„Puszek” – Mariusz Jastrzębski.
O działalności antykomunistycznej Mariana Jarmołowicza dowiedziałem się pod koniec 1985 roku, tzn. np. o malowaniu haseł antykomunistycznych na ścianach. Marian Jarmołowicz często malował je ze swoim przyjacielem z dzieciństwa Sławomirem Gwozdowskim (ps.” Gwoździu”).
Marian Jarmołowicz naszą wstępną edukację historyczno-antykomunistyczną powierzył „Guciowi”. W mieszkaniu rodziców „Gucia”, na Os. Staszica, co najmniej raz w tygodniu spotykaliśmy się na tajnych kompletach z historii, która w owym czasie była zakazana. Jako młodzi ludzie w wełnianych swetrach z opornikiem na piersi siedzieliśmy w zaciemnionym pokoju, popijając czarną jak noc herbatę, słuchaliśmy historii Polski i rozmawialiśmy o aktualnych wydarzeniach w kraju. Trzeba przyznać, że „Gucio” miał dar oratorski i potrafił nas zachęcić do słuchania i czytania literatury zakazanej. Książki te były już – jak ja to mówię -„oczytane”, tzn. przeszły przez wiele rąk i tak już były wytarte, że niektórych wyrazów trzeba było się domyślać. W 1985 r. w związku z tym, że tak młodych ludzi nikt nie kontrolował, a miałem wtedy 14 lat, przenosiliśmy ulotki w gitarze, w materiałowym pokrowcu z mieszkania Zbigniewa Stachowiaka do „Gucia”. I tam je zostawialiśmy. Gitara była tak ciężka, że materiałowy pasek wrzynał się w ramię. W związku z tym w trakcie noszenia często się wymienialiśmy. W 1986 roku „Gucio” został zatrzymany w takcie nocnego malowania na murach „antykomunistycznych haseł”. Rozpisywał się o tym w artykule: „Gucio wyrusza na pierwszą akcję” w PZPR-owskim tygodniku, Ziemi Gorzowskiej, Jerzy Zysnarski.
Mecz z RMN-em
W latach 1986 -1989, dość regularnie w okolicach 1 maja, na boisku trawiastym przy ul. Głowackiego rozgrywane były mecze piłki nożnej. I tam właśnie poznałem chłopaków z RMN –u: Marka Rusakiewicza, braci Sychlów – „Ciutków”, Darka Bernackiego, Zbyszka Żmijskiego, Kazika Sokołowskiego, Mariusza Zbanyszka, i wielu innych, których znam z twarzy, ale nie znam z imienia i nazwiska.
W 1989 r. pamiętam takie zdarzenie, które miało miejsce 1 lub 3 maja. Przed meczem w piłkę nożną, RMN kontra harcerze, funkcjonariusze SB zatrzymali naszego czołowego napastnika „Marysia”. Po meczu wracałem ze „Zbychemstachem” do domu przy ul. Dąbrowskiego i na wysokości „Schodów Donikąd”, przy ul. Drzymały, zajechała nam drogę oznakowana nyska. Wysiadło z niej dwóch milicjantów i zaczęło nas kontrolować. Przeszukiwali nasze worki z odzieżą, w której graliśmy mecz. Mieliśmy troszkę pietra, bo pod ciuchami mieliśmy kilka tysięcy naklejek z hasłem: „Pierwszy raz możesz wybrać: wybierz Solidarność”. Nieźle musiały śmierdzieć nasze pomeczowe rzeczy, bo milicjanci nie zobaczyli naklejek! Jak wsiedli do nyski i coś tam zapisywali, „Zbychustachu” wyjął z worka jedną naklejkę i przykleił im na tylne drzwi. Ładnie się pożegnaliśmy i ruszyliśmy do domu.
Byłem kolporterem
W latach 1987 -1989 zajmowałem się kolportażem ulotek na terenie Zespołu Szkół Mechanicznych w Gorzowie i ich warsztatów szkolnych przy ul. Sikorskiego. Zamieniłem opornik na plakietkę z tworzywa sztucznego z napisem „RMN”. Ulotki oraz „Szańca” już wtedy dostawałem od Kazimierza Sokołowskiego. W powyższych latach często zdarzało się, że ze Zbigniewem Stachowiakiem, Małgorzatą Jarmołowicz (ps.”Marysiowa”) rozdawaliśmy ulotki po mszach pod kościołami w Gorzowie. Uczestniczyliśmy również w różnych marszach antykomunistycznych. W 1987 r. jako harcerz pojechałem do Gdańska, gdzie była odprawiona msza przez Jana Pawła II-go. A po mszy, RMN z transparentami poprowadził ludzi w głąb Gdańska. Byłem wówczas świadkiem, jak ZOMO rozbijało pokojową manifestację. W Gdańsku nie byłem w mundurze harcerskim, gdyż ojciec zakazał mi tego wyjazdu i schował część munduru. Mimo tego spakowałem się i pojechałem. Ojciec nigdy niczego mi nie zabraniał. Gdy zobaczył u mnie ulotki, to tylko prosił, abym nie wciągał w to młodszego brata „Andrzejka”. Ale Ojciec przecież nie mógł wiedzieć, że to mnie właśnie młodszy brat wciągnął w działalność opozycyjną.
I drukarzem
Później, w latach 1988-1989, Kazimierz Sokołowski zaangażował mnie, mojego brata, „Andrzejka”, „Marysiową”. „Kamaza” (Dariusza Obiegło), Zbychastacha” w drukowanie. Drukowaliśmy ulotki i plakaty wzywające do protestów przeciwko budowie elektrowni atomowej w Klempiczu. Rozdawaliśmy ulotki po mszach pod kościołami (informacja o powyższym działaniu została zamieszczona w Biuletynie Informacyjnym Ruchu Młodzieży Niezależnej „Szaniec” z dnia 10.02.1989).
Pamiętam, że podczas robienia na ramce plakatów zabrakło czerwonej farby. Szukałem barwnika czerwonego w całym mieście, a tak naprawdę to w jedynym wówczas sklepie z farbami przy ul. 30-go Stycznia. I tam nie dostałem żadnego barwnika ani czerwonej farby. A drukować trzeba. Wiadomo, potrzeba matką wynalazków, więc zrobiliśmy kolor czerwony z kisielu, które można było kupić w każdym sklepie spożywczym. Papier i klisze rentgenowskie dostarczał wtedy tylko Kazik Sokołowski. I on też odbierał gotowy produkt.
W tamtych czasach nikt z nas nie posiadał legitymacji z przynależnością do RMN, Ruchu Wolność i Pokój czy „Solidarności”. Jeśli coś trzeba było wykonać, to się robiło i nie pytało o nic, ani dla kogo.
Wybory
Kazik Sokołowski również zaangażował nas w działalność związaną z „Wolnymi Wyborami”. Rozklejaliśmy plakaty, naklejki, kolportowaliśmy Biuletyn Informacyjny Gorzowskiej „Solidarności” („Feniks” nr 1/190 z 1989 r.) przedstawiający sylwetki kandydatów do Sejmu: Stanisława Bożka i Marka Rusakiewicza i do Senatu: Stefanii Hejmanowskiej i Stanisława Żytowskiego. Działalnością naszą kierował Kazimierz Sokołowski. Nasza grupa realizacyjna to: Zbigniew Stachowiak, Małgorzata Jarmołowicz, Dariusz Obiegło.
W 1989 r. z ramienia „Solidarności” poproszono mnie, żebym został mężem zaufania w punkcie wyborczym, który mieścił się w przedszkolu przy ul. Kasprowicza w Gorzowie.
Można by było zapytać dlaczego poproszono właśnie nas: „Kamaza”, „Zbychustacha”, „Andrzejka”, „Marysiową”, „Marysia”, „Wodza” i innych. Odpowiedź jest prosta: bo mieliśmy do siebie bezgraniczne zaufanie i przyjaźniliśmy się. Wiadomo Andrzej Jastrzębski, to mój brat, a ze Zbigniewem Stachowiakiem i Dariuszem Obiegło wychowywaliśmy się na jednym podwórku i znaliśmy się od zawsze.
Dąbrowskiego 14
Dziwne było to miejsce. W budynku przy ul. Dąbrowskiego 14, na przedostatnim piętrze, grał powielacz drukując ulotki „Solidarności”. Piętro niżej suszył się transparent o długości około 10 metrów, i szerokości 2 metrów, z napisem „Solidarność”. A w budynku obok mieszkał pułkownik SB, Piotrowski.
Kiedyś z bratem Andrzejem, Zbigniewem Stachowiakiem i kilkoma kolegami chodziliśmy w latach 80. na strzelnicę wojskową, gdzie z nasypu wykopywaliśmy pociski pistoletowe 9 mm Makarova i używaliśmy ich do strzelania z procy. Gumę kupowaliśmy w Składnicy Harcerskiej. Będąc w parku przy ul. Dąbrowskiego i stojąc przy rzece Kłodawce, sprawdzaliśmy, która proca jest najlepsza. Strzelając w kierunku budynków starliśmy się je przestrzelić. I któremuś z nas nie udało się i nie trzeba być mistrzem dedukcji, żeby domyślić się, w czyje okno trafił pocisk. Okno było skrzynkowe, a pocisk niefortunnie zrobił dziurkę, wdarł się do środka i wylądował między oknami. Chyba przyjechało całe SB z Polski, bo poszła informacja, że ktoś strzelał do Piotrowskiego. Nikt z nas do tego się nie przyznał, bo nie wiadomo było do kogo należał pocisk, a poza tym nikt nas o to nie pytał.