Nigdy papieros nie będzie tak smaczny A wódka taka zimna i pożywna Nigdy nie będzie tak ślicznych dziewcząt Nigdy nie będzie tak pysznych ciastek Reprezentacja naszego kraju nie będzie miała takich wyników
Świetliki, „Finlandia”, album „Las putas melancólicas”, 2005
No future
Nostalgia to specyfika i choroba lat osiemdziesiątych. Andrzej Stasiuk – urodzony w latach sześćdziesiątych – pisze, że u niego pamięć po prostu cofa się przed ścianą dwutysięcznego roku. W sensie – że w latach 80. nikt nie wierzył, że kiedyś w ogóle będzie jakiś rok dwutysięczny. My, nastolatkowie z lat 80., nie bardzo nawet wierzyliśmy w rok dziewięćdziesiąty. W komunizmie czas, podobnie jak pieniądz, miał wartość umowną.
Nie pamiętam, czy wtedy myśleliśmy o przyszłości. Zupełnie nie mam pojęcia jaka to mogła być przyszłość. Wszystko, od granitu niemieckich chodników po kolejki w delikatesach, było zastane i niezmienne. Gorzów nie był miastem, w którym chciało się spędzić resztę życia: wyglądał jakby władza przeszła tu w ręce ludu, a lud nie zamierzał jej oddać przed Sądem Ostatecznym. Beznadzieja i ciężka szarość. Poza wszystkim było nudno. Była połowa lat 80. Mój kumpel Drupi jeździł do Jarocina i wracał z opowieściami o grupie Siekiera i znaczkami „No future”. Kaczkowski w Trójce puszczał rock progresywny. Gdzieś w Polsce zaczynała działać Pomarańczowa Alternatywa. Kaziu Sokołowski siedział za odmowę. Na skwerku przy Parku Róż grając w kapsle konspirowała młodzieżówka. Ojciec kolegi przywoził z NRD młynki do kawy. Pod Włocławkiem esbecy zabili Popiełuszkę.
Szkoła była ostentacyjnie reżimowa, jeśli mogła czymś kusić to może karierą w Ludowym Wojsku Polskim, może znajomością języka, dzięki której lądowało się na saksach lepszych niż obozy w NRD. Nie pamiętam.
Harcerstwo, wersja punkowa
W 1986 roku miałem 14 lat. Nie mam z tamtych czasów notatek. Byłem za młody, żeby zanotować coś porządnego, może zwyczajnie mi się nie chciało. Gdy się jest młodym można pisać wiersze, najlepiej nie za długie, ale – dziś to wiem – lepsza do pisania jest proza. W ósmej klasie w dzienniczku wychowawczyni zapisała haiku: „Uczeń skandalicznie zachowywał się na spotkaniu z przedstawicielem SB”. „W ramach kary proponuję nie zabierać go więcej na podobne spotkania” (matka też umiała w haiku).
I tak to się turlało: na ulicy nuda, w telewizji propaganda, w szkole pogadanki i rozrysowane kolorowymi strzałkami schematy sił NATO. W nudnej glątwie przemykali pojedynczy rycerze: Przemek Bartoszewicz, Jacek Kowalski, Adam Tuczyński, Artur Brykner, Adam Borysławski, Robert Kuraszkiewicz. Harcerze z pierwszego i drugiego liceum, z legendarnej drużyny 230 GDH. I konspiratorzy – dla nas, młodszych o kilka lat, owiani kozacką dorosłością. W połowie lat 80. harcerstwo w Gorzowie było przepustką do czegoś w rodzaju salonu niezależnych. Bardziej punkowo w krainie między Wartą i Kłodawką być nie mogło.
Wylęgarnia złych postaw
Inni bohaterowie mojego dzieciństwa byli nieco starsi, przedwcześnie wyłysiali i brodaci, chodzili w swetrach z owczej wełny, w swetrach mieli oporniki. Lokalne mutacje Jacka Kleyffa z lat 70. Ci z kolei drukowali (a może tylko trzymali?) w piwnicy u dziadka nielegalne pismo „Feniks”. Odwiedzali potem matkę, gdy za odtwarzanie Jana Pietrzaka wyrzucili ją z nauczycielstwa. Potem przestano odwiedzać, a matka do emerytury, zamiast uczyć, ugrzęzła w jednej z bibliotek.
No ale ta połowa lat 80.: nasze życie składa się ze zdarzeń, liceum je przyspiesza. Jest jesień 1986 r., ktoś wtyka ci w rękę brązową kopertę i znika, a to ze środka masz rozdać kolegom: plik źle wydrukowanych, brudzących ręce „Szańców”. W naszej klasie „Szańca” bierze pięć, czasem siedem osób (zanim antykomunizm się upaństwowi odważnych jest wyraźnie mniej). Jesteśmy jak facet ze skeczu: buntujemy się, zaciskając dłoń w pięść we własnej kieszeni. Z drugiej strony adrenalina zabawy w policjantów i złodziei to najlepsza odmiana adrenaliny. Obok ktoś idzie za kratki, kogoś zatrzymali na „cztery osiem”, komuś łamią życiorys, a my mamy po piętnaście, szesnaście lat. Jesteśmy Ważnymi Konspiratorami, nosimy gazetki.
Czasem buntujemy się bardziej otwarcie – jak wtedy, gdy w 1986 r. każą się nam, harcerzom, wynosić ze szkoły (powód: któregoś widziano w mundurze na pielgrzymce). Zabieramy się, bo kto powiedział, że nie da się robić nielegalnego harcerstwa. Robimy je ponad dwa lata. Druhowie z oficjalnego hufca, odmiany władzy dla młodzieży mówią, że jesteśmy wylęgarnią postaw niebezpiecznych. I że łatwo zrobić sobie plamę w życiorysie.
Kto jest kim i gdzie
Od czasu do czasu słychać coś o Ruchu Młodzieży Niezależnej, ale czy RMN w ogóle istnieje? Nikt nie wie na pewno kto w nim działa, kto drukuje, a kto rozrzuca ulotki („Wszyscy mówią Kreml, Kreml. Od wszystkich o nim słyszałem, ale sam nie widziałem go ani razu”). Mają szefa? Nie mają? Czy roznosimy bibułę z „Szańca” jako niepokorni harcerze, zbuntowani uczniowie liceum, czy RMN-owcy? Czy ktoś w ogóle łączy nas z RMN-em?
W ZHP nas nie lubią i nie rozumieją, grożą palcem i rozwiązują nielegalne obozy, ale tu wiadomo, kto jest kim. Kto jest w RMN, kto jest w poważnej konspiracji, okaże się po latach. Złapali „Gucia” za malowanie po murach – ale którego „Gucia”? „Gucia”- harcerza, którego znamy ze zbiórek na Wieprzycach, czy „Gucia”– działacza RMN?
Z Krzyśkiem Sienkiewiczem rysujemy kartki świąteczne z logo RMN, bo jakieś logo trzeba narysować. Czy za RMN stoi jakaś struktura? Może. Nikt nie docieka. Czy byłem w RMN? Lata świetlne później jeden z moich rozmówców powie: – Panie redaktorze: może i tak było, może i tak zrobiłem, ale na pełnej nieświadomce.
Cienkopis prosto z NRD
Im bliżej lat 90. tym bardziej zaczynają się do nas przebijać Havel, Skvorecki, Hrabal. Czeska dezynwoltura hamuje pociąg do zbiorowego uczestnictwa, nawet w atrakcyjnej sekcji podgryzania komuny. Świat pozbawiony wolności daje inną, kieszonkową wolność: każdy może iść własną drogą. Legitymacje interesują tych, których zawsze interesowały legitymacje. Decyzje są łatwiejsze, bo podejmuje się jakąś, a i tak niewiele się zmienia. Gdy pod koniec 1987 r. Adam Tuczyński (a może Adam Borysławski?) rzuca, że mógłbym coś narysować dla „Szańca”, po prostu rysuję coś dla „Szańca”. Potem robię to jeszcze wiele razy – rzut beretem od liceum, w pokoju na piętrze w domu Jana Goszczyńskiego, nauczyciela z pierwszego liceum. Niemieckim cienkopisem przez dwa lata obrysowuję gotowe matryce, zanim ktoś (znowu: kto?) zbierze je ze stołu i zaniesie do druku.
To ostatni raz, kiedy rysuję coś bez pytania o tantiemy, ale płacą w adrenalinie, trudno się powstrzymać.
Młodość i wolność
W 1993 r., już na studiach, w pociągu z Krzyża spotykam Artura Bryknera z „Gazety Zachodniej”. Może mógłbym coś dla nich narysować? Tak jak wtedy w „Szańcu”? Więc coś rysuję, już za tantiemy.
Mam 51 lat, pamiętam komunizm jak przez mgłę. Pamiętam, że konspiracja naszych roczników była już lekko malowana, ten kostium na nas nie leżał. Pamiętam wybuch i radość 1989 roku.
Jest 2023 rok, jest taka lub owaka wolność, a od listopada do kwietnia mrok i melancholia. Nie tęsknię za komuną, nie tęsknię za adrenaliną przy roznoszeniu i tworzeniu bibuły, nie opowiadam, że, wiecie, ja tym cienkopisem obalałem generała. Tęsknię czasem za młodością. Jak każdy. Czy też jak wielu.