Moja przygoda z RMN zaczęła się w roku 1982 na pieszej pielgrzymce z Warszawy na Jasną Górę. Tam poznałem grupę ludzi, mniej więcej w moim wieku, którzy oprócz żarliwej modlitwy, rozmawiali na temat wolnej Polski, nienawiści do komuny i spraw, których jeszcze wówczas nie do końca rozumiałem. Jakiś czas później mój starszy brat, Zbyszek zaprowadził mnie na zbiórkę tajnej organizacji harcerskiej KIHAM, (Krąg Instruktorów Harcerskich im. Andrzeja Małkowskiego). Krótko po tym wstąpiłem do drużyny harcerskiej.
Drużyny harcerskie w tamtym czasie niezrzeszone i niewspółpracujące z aparatem państwowym, swoją działalność musiały prowadzić w ukryciu. Nasze drużyny były nazywane „czarnym harcerstwem”. Nawiązywaliśmy do tradycji harcerstwa przedwojennego, któremu przyświecało hasło: „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Przyrzeczenie harcerskie składaliśmy na wierność Bogu i Ojczyźnie. Wielu harcerzy z Gorzowa w tamtym czasie rozpoczęło działalność w RMN-ie, ja również miałem to szczęście. Był to czas przygody, samorealizacji, walki o prawdę i wolność.
Minęło tak dużo czasu, że wielu faktów już nie pamiętam. Moim głównym zadaniem był kolportaż ulotek w Zespole Szkół Elektrycznych przy ul. Dąbrowskiego. W moim domu znajdowała się „skrzynka” tzn., że raz w tygodniu, z tego co pamiętam we wtorki, osoba, której dobrze nie znałem, dostarczała mi kilkaset egzemplarzy „bibuły”. Były to najczęściej jeszcze „ciepłe” wydania „Szańca”, „Feniksa”, opracowań historycznych, wydawanych okolicznościowo komunikatów i apeli. Następnego dnia po dostarczeniu „bibuły”, zanosiłem ją do szkoły zwiniętą w rulony i podzieloną na poszczególne klasy. W szkole miałem kontakt z kolporterami, którzy odbierali ode mnie paczki i rozprowadzali wśród uczniów. Muszę stwierdzić, że wszystko funkcjonowało bardzo sprawnie, tylko czasami musiałem rezygnować z książek i zeszytów, dla których nie było miejsca w torbie szkolnej, ponieważ ich miejsce zajmowała „bibuła”.
Pamiętam również jak wspólnie z Kaziem Sokołowskim i Darkiem Bernackim organizowaliśmy akcję rozrzucania ulotek przeciwko składowaniu odpadów radioaktywnych w MRU. Po wyjściu wiernych ze mszy św. z dwóch kościołów w Międzyrzeczu w tym samym czasie mieliśmy rozrzucić ulotki. Byliśmy zadowoleni z efektów i sprawnego jej przeprowadzenia. Oczywiście towarzyszyła nam adrenalina, że nas złapie SB albo coś pójdzie nie tak.
Raz byłem przesłuchiwany w jednostce wojskowej w Wędrzynie, gdzie odbywałem dwuletnią służbę wojskową. Mieliśmy swoje sposoby, żeby niczego się nie dowiedzieli. Major kontrwywiadu i inni oficerowie z niemocy przestali mnie wypuszczać z jednostki i prowadzili działania, mające na celu zmęczenie mnie i zdyskredytowanie w oczach innych żołnierzy. Nigdy im się to nie udało. Osiągnęli zupełnie odwrotny efekt. Dumny byłem, kiedy mogłem jako żołnierz WP siedzieć przy komisji wyborczej w jednostce, w której służyłem i pełniłem funkcję obserwatora z ramienia „Solidarności” ze znaczkiem NSZZ „Solidarność” w klapie munduru.
Doczekałem końca służby i końca komuny w tym samym czasie. Kończyłem służbę wojskową w wolnej Polsce i z podniesioną głową.
Walczyliśmy o wolną Polskę. Prawdziwą wolność poczułem wtedy, gdy mogliśmy legalnie rozklejać plakaty z wizerunkiem szefa RMN-u Marka Rusakiewicza – kandydata na posła RP przed pierwszymi częściowo wolnymi wyborami w roku 1989.