Właściwie moje wspomnienia czasów minionych nie wiążą się z działalnością w RMN, bo nigdy nie byłem jej członkiem. Natomiast wielu moich kolegów było mocno zaangażowanych w jej działania i poprzez kontakty z nimi pośrednio śledziłem dziejące się wydarzenia.
Chciałem opisać jedno wydarzenie, które dotyczy Adama Borysławskiego. Z Adamem znamy się jeszcze z czasów szkoły podstawowej, w której uczęszczaliśmy do równoległych klas. Później w liceum, za namową moją i Pawła Górnikiewicza, trafiliśmy do jednej klasy.
To był koniec roku szkolnego 1984/1985, dzień odbioru świadectw szkolnych. Kończyliśmy III klasę liceum. W klasie umówiliśmy się, że o ile to możliwe do szkoły przyjedziemy samochodami. Po długich domowych namowach udało mi się od ojca utargować na ten dzień samochód. Plan był taki, że jadąc do szkoły, zabieram po drodze Lidkę Hładkę (teraz Karpisz) i Adama.
Lidka czekała w umówionym miejscu i pojechaliśmy po Adama. Ponieważ nie było go przed domem i nie pojawiał się mimo upływającego czasu – Lidka poszła po Adama. Jak poszła, tak zniknęła. Upływały kolejne minuty i nic się nie zmieniało. Przyznaję, że nerwy zaczęły mną targać, no bo ile może trwać zejście z pierwszego piętra wieżowca. Wreszcie postanowiłem i ja udać się po koleżeństwo, oczywiście z nastawieniem zrobienia im małej awantury. No i jak poszedłem, tak zniknąłem.
Okazało się, że wpadliśmy w tak zwany „kocioł”. Był to moment aresztowania Adama. Drzwi otworzył nieznany mi jegomość, który i owszem wpuścił mnie do środka, ale wypuścić już nie chciał. O ile dobrze pamiętam, Adama nie widzieliśmy już w domu. Być może już go tam nie było, a może był w innym pokoju. Niestety Adama zatrzymali na całe wakacje. Wyszedł chyba dopiero we wrześniu[1]. Do szkoły już nie pozwolono mu wrócić i ostatnią klasę „robił” w systemie wieczorowym.
A my? No cóż, posiedzieliśmy trochę na Wyczółkowskiego u Adama w domu. Później przewieziono nas na Kwiatową i przesłuchano. Około godziny 15:00 panowie przywieźli nas jeszcze pod dom Adama i tam przeszukali pozostawiony przeze mnie samochód mojego ojca. Później mnie i Lidkę wypuszczono.
Świadectwa odbieraliśmy w tym samym dniu około 16.00 – w szkole nikogo już nie było poza kilkoma nauczycielami.