Dlaczego RMN?

Rodzice wychowywali mnie i brata w duchu katolickim, dziadek był oficerem wojsk saperskich, zginął w Charkowie (znajduje się na charkowskiej liście katyńskiej), więc miałem dobrą „bazę”. Zaraz po przyjęciu mnie do I LO w Gorzowie, ówczesna dyrektorka zebrała „pewnych” ludzi z prominentnych rodzin, abyśmy „stali się jej ambasadorami” w szkole, mówiąc kolokwialnie mieliśmy być „wtykami” pani dyrektor wśród młodzieży. Nic bardziej mylnego. Wiadomość tę przekazałem Robertowi Kuraszkiewiczowi, którego działania spowodowały – zapewne ku niemałemu zdziwieniu pani dyrektor – opublikowanie jej w najbliższym numerze „Sokoła”.

Pisałem, kolportowałem i drukowałem

Z czasem zacząłem pisać do „Sokoła”, rozrzucałem ulotki. Okresem mojej najaktywniejszej działalności był czas studiów. Na studiach w Poznaniu poznałem Marka Rusakiewicza i jego żonę, Anię. Byłem chyba idealnym kandydatem na drukarza, nigdzie nie notowany, specjalnie nie podejrzewany o możliwość prowadzenia takiej działalności. Marek zaproponował mi zamieszkanie w drukarni, lokal miał być pewny. Bez większego namysłu zgodziłem się.

Mieszkałem sam w mieszkaniu w kamienicy przy ul. Ściegiennego, był tam jeden pokój mieszkalny, w drugim funkcjonowała podziemna drukarnia. Drukowało tam zarówno poznańskie podziemie, jak i gorzowski RMN. Na szkolenie – naukę sitodruku – jeździłem do Warszawy razem z innym kolegą drukarzem – Robertem Fabryckim. W Warszawie odbierał nas kurier. Nocleg u rodziców kuriera w domu, następnego dnia nauka sitodruku, w jednym lokalu technika naświetlania/przygotowania sita, w innym mieszkaniu technika przygotowania farb i samego drukowania.

Po takim szkoleniu i przy wsparciu naszego mentora, Grzesia Baczyńskiego, byliśmy gotowi do samodzielnego drukowania.

Drukarnia

Wkrótce przyszedł czas poprzedzający obrady Okrągłego Stołu i wokół naszej poznańskiej drukarni zrobiło się gorąco. Codziennie, rano i popołudniami, pojawiał się w pobliżu kamienicy, w której była drukarnia, biały fiat 125p z obsadą w środku. Nie wróżyło to niczego dobrego. Zaalarmowałem Marka Rusakiewicza, że drukarnia jest pod obserwacją. Podejrzewaliśmy, że może poznańscy drukarze mieli „ogon” i naprowadzili SB na adres drukarni. Marek przekazał tę informację poznaniakom. Ja powiadomiłem właścicielkę kamienicy – aktywną działaczkę poznańskiej „Solidarności”. Podczas wspólnego nocnego palenia wszelkich śladów działalności drukarskiej opowiedziała mi, że w jej kamienicy piętro wyżej była już kilka lat wcześniej urządzona drukarnia podziemna, która wpadła i pewnie dlatego SB miało nas profilaktycznie pod obserwacją. A miało to być pewne miejsce!!!

Demonstracja

Z Grzesiem Baczyńskim łączyło mnie wiele wspólnych przeżyć, tych z drukarni, ale nie tylko. Po obchodach jednej z uroczystości niepodległościowych w Poznaniu doszło do demonstracji. Na drodze przemarszu stanęły nam oddziały ZOMO. Znalazłem się obok Grzesia. Nagle ZOMO ruszyło prosto na nas, zaczęła się istna łapanka. Grzesia schwytał jakiś „zomowiec” i ciągnął w swoją stronę, a ja próbowałem Grzesia oswobodzić i ciągnąłem go w drugą stronę. W końcu Grzesiu kazał mi zwiewać, długo się więc nie zastanawiając (bo jako drukarz lepiej bym nie był notowany), dałem nogi za pas. Potem jeszcze długo uciekałem przez podwórka, przeskakując przez mury, zanim bezpiecznie dotarłem na stancję (drukarnię).  

Udało się

Na pewno warto było. Mimo że czułem adrenalinę, towarzyszyło mi poczucie niepewności, także strachu, obawiałem się, że w przypadku nakrycia mnie na podziemnej działalności drukarskiej mogę wylecieć ze studiów. Dzięki Bogu udało się i mogłem wnieść także i mój niewielki wkład do odzyskania wolności, jaką przyniósł nam ruch „Solidarność” i obrady Okrągłego Stołu.