Dla mnie zaangażowanie w działalność opozycyjną było czymś naturalnym. Pochodziłam z takiej rodziny, gdzie było to normalne. Można rzec, że przyczyną był „patriotyzm genetyczny”, jak niektórzy to nazywają. Dla mnie też było to pewnie znacznie łatwiej, bo ja zaczęłam działać, jak już skończyłam studia. Moja siostra, Basia, już wcześniej zaczęła działać, więc jak wróciłam do Gorzowa po studiach, to moja siostra mnie w to wciągnęła.
W RMN-ie zajmowałam się głównie „Szańcem”, to znaczy pisaniem do „Szańca” i przepisywaniem tekstów. Najwięcej czasu pochłaniało przepisywanie tekstów. Było wiele lokali. My zmienialiśmy te lokale, w których przepisywany był „Szaniec”. Oczywiście nigdy nie mogłam tego robić w domu. Były też różne maszyny do pisania. Przecież wtedy nie było jeszcze komputerów. W tych lokalach bywało różnie – czasami właściciele byli na miejscu, a czasami zostawiali mnie samą i wychodzili. W tym czasie, kiedy ja przepisywałam te teksty, to „Szaniec” wychodził już na „sicie”, to znaczy metodą sitodrukową. Czyli najpierw teksty były przepisywane, potem odpowiednio składane, a następnie, do dalszej obróbki, fotografowane.
Pisałam też własne teksty. Kiedy pisałam, używałam pseudonimu „Wanda”. Moich tekstów nie było zbyt dużo. Ponieważ interesowała mnie kultura, to pisałam głównie o kulturze, literaturze, sztuce. Teksty czysto polityczne pisałam znacznie rzadziej.
Z tego okresu najmilej wspominam czas, kiedy powstał Ruch „Wolność i Pokój”. Gdy powstał WiP, to większość RMN-owców zaangażowała się także w ten Ruch. W tym okresie te nasze działania były bardziej znaczące. Po pierwsze – podawaliśmy nasze nazwiska w naszych gazetach, czasopismach itd., po drugie – braliśmy udział w różnych akcjach protestacyjnych, jak np. w Międzyrzeczu, przeciwko składowisku odpadów radioaktywnych. Wtedy drukowaliśmy ulotki, jeździliśmy do Międzyrzecza i je kolportowaliśmy. Nie tylko były one rozrzucane, ale też rozprowadzane po domach – czy to wrzucane do skrzynek pocztowych, czy też pod drzwi mieszkań. I te działania podobały mi się znacznie bardziej, że np. gdzieś tam jeździliśmy na manifestację, wyciągaliśmy transparenty, robiliśmy pikiety. Byliśmy np. w Pile, gdzie protestowaliśmy przeciwko budowie elektrowni atomowej w Klempiczu, w której to manifestacji też uczestniczyłam. Uczestniczyłam też w działaniach protestacyjnych, kiedy nasi koledzy, Krzysiek Sobolewski i Jarek Wojewódzki odmówili złożenia przysięgi wojskowej, a Kazik Sokołowski odmówił służby wojskowej, za co zostali aresztowani. Oni przecież byli i w WiP-ie, i w RMN-ie. Wtedy wchodziliśmy na dachy budynków z transparentami. Te akcje wspominam szczególnie miło. Bo to, co wtedy robiliśmy, to było coś konkretnego.
Oczywiście nie znałam wielu osób, nie znałam kolporterów czy drukarzy – to przecież była jednak konspiracja. Ale w gronie osób, z którymi się spotykałam, to relacje między nami były bardzo dobre. Nie miało to większego znaczenia, że w tym gronie ja i Basia byłyśmy jedynymi dziewczynami. Często spotykaliśmy się także towarzysko. W tym gronie był Marek Rusakiewicz, Waldek Rusakiewicz, Krzysiek Sobolewski i inni. Oni wszyscy byli młodsi ode mnie. Ja byłam wśród nich najstarsza, bo byłam już po studiach. Włączyłam się do RMN-u, bo wciąż czułam się młoda, więc nie pchałam się gdzieś tam do „Solidarności” podziemnej, bo oni mieli tam swoje struktury. Podziwiałam ich za odwagę. Oni przecież już wtedy swoje przeszli, byli w więzieniach. I wtedy kilka takich przyjaźni się zawiązało, które przetrwały do dzisiaj.
Moje zaangażowanie przypadło na czasy, kiedy już były znacznie mniejsze represje niż w stanie wojennym. W tym najtrudniejszym okresie studiowałam w Lublinie, a jak wróciłam, to nawet rewizji w naszym domu już nie traktowaliśmy tak bardzo poważnie. Konsekwencje tej działalności i ryzyko z nią związane były już znacznie mniejsze.
Dziś jestem nauczycielką i gdy, jak co roku, omawiam z uczniami „Kamienie na szaniec”, to zawsze lecą mi z oczu łzy. „Rudy”, „Alek” i „Zośka”… – dla nich też to było oczywiste, że się zaangażowali, bo środowiska tak ich ukształtowały.
Gdybym miała dzieci, to też chciałabym je tak wychować, jak wychował mnie mój tata. Moim wielkim przyjacielem w tamtych czasach był też Edward Borowski. I jego dzieci się wtedy nie angażowały, bo jak twierdził – jego żona na to nie pozwalała. I zawsze zazdrościł mojemu tacie, że ma takie córki, które się angażują. Ja też wolałabym być tym rodzicem, który ma takie dzieci, który byłby dumny, że jego dziecko się angażuje.