Urodziłem się w Międzyrzeczu i swoje dzieciństwo wspominam jako radosne i beztroskie. Gdy jest się małolatem, nawet za komuny można się dobrze bawić. Mieszkałem w bloku – takim typowym, jak większość w PRL-u. Ja na parterze, a Łucja Bokun na drugim piętrze. Pani Lusia, bo tak o niej wszyscy mówiliśmy, żyła skromnie i szlachetnie. Wspominam ją, bo dziś wiem, że to właśnie ona ukształtowała we mnie miłość do Polski. Robiła to bardzo inteligentnie, podsuwając mi i moim kolegom np. „Pana Tadeusza”. Kto nauczył się najdłuższego fragmentu, ten dostawał najwięcej cukierków.
Od kwietnia 1987 roku, dzięki zaangażowaniu gorzowskiego RMN-u oraz Staszka Bożka i Hani Augustyniak z Międzyrzecza, organizowano w naszym mieście marsze protestacyjne przeciwko składowaniu odpadów radioaktywnych w Międzyrzeckim Rejonie Umocnionym (MRU). Pani Hania była moją sąsiadką i to u niej w domu poznałem Kazia Sokołowskiego. To właśnie Kaziu zapoznał mnie z Mariuszem Mleczakiem i Jarkiem Kubiakiem z Międzyrzecza, którzy też chcieli działać. Tak zaczęła się moja działalność w RMN-ie.
Pierwszym poważnym zadaniem, jakie otrzymałem od Hani Augustyniak, było zorganizowanie grupy do zbierania podpisów pod petycją w sprawie MRU. Do akcji zaangażowałem kolegów z mojego podwórka. Razem chodziliśmy od drzwi do drzwi po blokowiskach i prosiliśmy o wsparcie naszej petycji. Po dwóch godzinach przyjechała po nas milicja i zostaliśmy zatrzymani na kilka godzin.
Spotykałem się regularnie z Jarkiem Kubiakiem i Mariuszem Mleczakiem i wspólnie planowaliśmy „konspirę”. Zaprzyjaźniliśmy się. Pierwszym namacalnym efektem naszych rozmów było powołanie Duszpasterskiego Ośrodka Młodzieży (DOM) przy jednej z międzyrzeckich parafii. W ramach tego ośrodka w każdy czwartek spotykaliśmy się na modlitwie i rozmowach patriotycznych. Niekwestionowanym liderem DOM-u był najstarszy z nas, czyli Mariusz Mleczak. Grupa stale się powiększała. Na czwartkowe spotkania przychodziło regularnie 20-30 młodych międzyrzeczan.
Byłem jednym z tych członków grupy, którym same rozmowy nie wystarczały. Razem z Kubiakiem postanowiliśmy wydawać pismo młodzieży z Międzyrzecza. W tym celu pojechaliśmy do Gorzowa, by spytać Kazia Sokołowskiego czy możemy to robić, a jeśli tak, to jak? Niestety, Kazia Sokołowskiego aresztowano w grudniu 1987 roku. My mieliśmy pecha, bo przyjechaliśmy do Gorzowa w dniu aresztowania. Wtedy zdałem sobie sprawę, że poza Kaziem nikogo tak blisko nie znamy. Poszliśmy do Białego Kościółka, skąd zostaliśmy skierowani do Ewy Hrybacz. Lepiej trafić nie mogliśmy. Ewa dała nam wiatr w żagle i pomogła w wydaniu pierwszego numeru naszego pisma, „Korka”. Pomysłodawcą nazwy był Jarek.
Pierwszy numer wydrukowałem wraz z Maciejem Rudnickim na woskówkach w Gorzowie, a dokładniej w Chwalęcicach. Wydrukowaliśmy 123 sztuki. Materiał drukarski do pierwszego „Korka” przekazał nam Maciej, zawartość merytoryczna była dziełem głównie Jarka Kubiaka. Kolejne numery „Korka” drukowaliśmy już w Międzyrzeczu. Wydaliśmy ponad 20 numerów.
Jarek Kubiak okazał się „człowiekiem orkiestrą”. Pisał teksty, przepisywał je na maszynie, drukował, kolportował i brał udział w niemal wszystkich akcjach.
W początkowym okresie w skład redakcji wchodzili: Jarek Kubiak, Mariusz Mleczak i ja. Później dołączyli również: Marek Grządko, Elżbieta Bożek, Hania Augustyniak i Robert Surowiec. Drukiem zajmowałem się razem z Jarkiem Kubiakiem.
Pod koniec maja 1988 roku wraz z Jarkiem przeprowadziliśmy akcję rozdawania bibuły w centrum Międzyrzecza. Akcja była o tyle spektakularna, że przykuliśmy się łańcuchami do słupa, żeby „esbecja” nie mogła nas szybko zgarnąć. Pomysłodawcą działania był Stasiu Bożek. Początkowo sam chciał w taki sposób protestować. Na szczęście udało się go przekonać, że jest to robota dla młodych. Rozdawaliśmy specjalną odezwę do międzyrzeczan, którą na tę okazję wydrukowaliśmy. Mieliśmy też „Korka”, „Feniksa”, „Szańca” oraz „Tu i teraz”. Bożek perfekcyjnie przygotował przebieg akcji, skonstruował specjalny stół z podwójnym dnem i przyspawanymi elementami, na których były wypisane różne hasła, m.in.: Dość kłamstwa, Uwolnić Kazia Sokołowskiego. Po 20 minutach, gdy zabrakło nam już bibuły (w sumie rozeszło się jej kilka tysięcy), odpięliśmy się od słupa i wtedy „esbecja” nas aresztowała, choć tłum nie chciał na to pozwolić. Zatrzymano nas na 22 godziny. W tamtym okresie byliśmy już dobrze znani na komendzie. Pracownicy SB nawet nie podejmowali próby przesłuchania. W mojej obecności stwierdzili tylko: To co Błaszczak, k…, nie będziesz składać zeznań? Hoffman się nie mylił.
We wrześniu 1989 roku trafiłem do Gorzowa, gdzie aktywnie włączyłem się w działalność niemal już legalnego RMN-u. W tym okresie przewodniczącym był Grzegorz Baczyński. To dzięki Baczyńskiemu na początku 1990 roku do sądu trafił wniosek o zarejestrowanie organizacji Ruchu Młodzieży Niezależnej z Zarządem Głównym w Gorzowie. W tym okresie odbył się I legalny zjazd RMN-u, w czasie którego w sposób demokratyczny został wybrany zarząd i przewodniczący. Zaszczyt kierowania RMN-em przypadł mi. W wolnym kraju działalność RMN-u musiała być inna. Zmieniły się priorytety i sprawy ważne dla młodych. Radosnym pożegnaniem ze starym systemem był happening, w czasie którego zlicytowaliśmy tablicę Komitetu Miejskiego PZPR-u. Tablicę zdemontowali między innymi: Grzesiu Baczyński, Tomasz Kluwak i Mariusz Zbanyszek.
Wyznaczenie nowych celów dla organizacji młodzieżowej było trudne. Skupiliśmy się na akcjach charytatywnych, takich jak: pomoc choremu na białaczkę Pawłowi Kadlerowi, organizację pobytu dzieci z okolic Czarnobyla w gorzowskich rodzinach, organizowaliśmy letni wypoczynek dla młodzieży. Podjęliśmy też działalność w zakresie pomocy bezrobotnym poprzez Młodzieżową Agencję Pracy.
Niesieni energią roku ’89, przeprowadziliśmy kilka dobrych i pożytecznych akcji, jednak działalność RMN-u, jako organizacji młodzieżowej, zamierała w sposób naturalny. Na pewno nie byliśmy zmęczeni i nie musieliśmy odpocząć, lecz każdy z nas chciał odnaleźć swoje miejsce w wolnej Polsce. Większości z nas kończył się czas, w którym mogliśmy legitymizować się swoją „młodzieżowością”. Rozpoczynaliśmy dorosłe, dojrzałe życie.
Bardzo cieszę się, że o RMN-ie mogę opowiadać moim dzieciom. Ślad takiej rozmowy znajduje się w spisanym przez moją najstarszą córkę, Monikę, wywiadzie. Nie mogę też mówić o RMN-ie jako zamkniętym rozdziale. Nie mogę, bo gdy spotykamy się w „starym” składzie, mam pewność, że duch RMN-u żyje wraz z naszą przyjaźnią.